wtorek, 24 listopada 2015

Czy ja się do tego nadaję? - czyli dlaczego warto spróbować triathlon

Coraz częściej spotykam się z pytaniami od moich znajomych, czy warto zacząć triathlon, czy oni się do tego nadają. Sam rower, czy bieg, albo po prostu pójście na basen to tak, ale żeby połączyć to wszystko w jedno?! Dla wielu wydaje się, że to wyczyn "nadludzki", że tylko niektórzy potrafią to zrobić. Ale gdyby nawet tak było, to czy triathlon cieszyłby się takim powodzeniem na całym świecie? Myślę, że odpowiedź na to pytanie jest prosta i już ją sami znacie.



Nie mniej jednak chciałabym napisać, iż sprawia mi ogromną radość, że to właśnie mnie pytacie się o zdanie, o poradę i pomoc. Jest to niezwykle motywujące dla mnie samej, że moje wyniki sportowe odbijają się takim echem.



Nie ukrywam, że to, co widzicie jako efekt końcowy, nie przychodzi bez wyrzeczeń. Godziny, tygodnie, miesiące wylanych potów na rowerze, na ergometrze, na siłowni, podczas biegu oraz kilometry przepłynięte w basenie czy jeziorze - to wszystko składa się na poszczególne wyniki.




Często wśród triathlonistów się żartuje, że to triathlon jest Twoim życiowym partnerem (dziewczyną/chłopakiem/mężem/żoną). Coś w tym jest, bo ten partner akurat Ciebie nie zdradzi ;) Po prostu: jak sobie zapracujesz, tak będziesz miał. Innej filozofii tutaj nie ma. Ale uwaga, jak raz w to wejdziesz, tego spróbujesz, to masz marne szanse "odkochania się". Faktycznie, triathlon zabiera mnóstwo czasu z Twojego życia, ale jakie byłoby Twoje życie bez takiej pasji?




Wracając do pytania: "Czy ja się nadaję?" 

Tak tak. To ja w 2013 roku.
Ukończyłam pierwszy triathlon,
więc czemu nie Ty?!
Odpowiedź brzmi: "Każdy się nadaje!" (oczywiście, jeżeli nie masz zastrzeżeń od lekarza). Pytanie tylko, czy masz odpowiednio dużo motywacji i samozaparcia, aby dążyć do postanowionego celu? Jeżeli tak, co Ciebie powstrzymuje przed spróbowaniem? Boisz się, że Twój wynik będzie słaby?

Nie o to chodzi w pierwszym starcie! Chyba nikt nie wygrał Mistrzostwa Świata podczas swojego pierwszego startu. Ty masz spróbować, bawić się, poznać innych pozytywnie zakręconych ludzi, którzy także kochają ten sport. Tutaj nie chodzi tylko o rywalizację, kto lepszy, szybszy, silniejszy. Dla każdego z nas, czy to nowicjusz czy "stary wyżeracz", to przede wszystkim zabawa. 
Fakt, nie każdy lubi sporty wytrzymałościowe i tutaj musisz się zastanowić. Niektórzy wolą siedzieć w czterech ścianach siłowni, przerzucać żelastwo i przeglądać się w lustrze, a my cechujemy się tym, że kochamy świeże powietrze. Ten powiew wiatru we włosach, kiedy jedziesz na rowerze. to uczucie lekkości, kiedy płyniesz w wodzie, czy bliskość z ziemią za każdym razem kiedy Twoja stopa jej dotyka podczas biegu.

Jeżeli szukasz sportu, który będzie spełniał te wymagania, to triathlon jest dla Ciebie idealny.

Nie ma więc takiego pytania "czy się nadaję". Jest tylko pytanie: "czy ja chcę?". Wszystko zależy od Ciebie. Nie możesz szukać sobie wymówek, że nie teraz, może kiedy indziej, może zacznę później.

Po prostu działaj! I mam nadzieję do zobaczenia na starcie :)

środa, 4 listopada 2015

Powrót do rutyny - przygotowania do sezonu 2016

Dwa miesiące minęły od ostatniego startu w Przechlewie jak z bicza strzelił. Nawet nie wiem kiedy to minęło :)

Jak sobie obiecałam, próbowałam dać sobie wolne aż do listopada...No tak, próbowałam. Po pierwsze, nosiło mnie trochę, a po drugie nie chciałam jednak ruszać z tzw. "grubej rury", więc treningi rozpoczęłam na początku października. Na początek dwa razy w tygodniu, później co drugi dzień, aby stopniowo przystosowywać mięśnie do ponownego wysiłku. W końcu przyszedł upragniony listopad i bez wyrzutów, wracam do pełnowymiarowych treningów.

Niestety wieczory zacznają się robić coraz dłuższe i chłodniejsze, więc trzeba je odpowiednio modyfikować do potrzeb w zaistniałej sytuacji. Tak więc, jak to już było w poprzednim roku, większość biegów zastępuję treningami objętościowymi na ergometrze, a do tego siłownia, aby wzmocnić niezbędne partie mięśni. Trening rowerowy odbywam na trenażerze w domu, a pływanie na basenie urozmaicam treningami z wiosełkami. Wzmacnianie mięśni to dla mnie podstawa, aby być przygotowaną do następnego sezonu. Przede wszystkim pozwoli mi to maksymalnie ograniczyć ryzyko występowania kontuzji. Bazując na doświadczeniach z ubiegłego roku, jestem przekonana, że jest to najbardziej optymalny plan na zimę. Jedną rzeczą, którą muszę zmodyfikować to objętość treningów. Tą zimę chcę przepracować jeszcze ciężej, intensywniej, a na pewno postawić na dłuższy czas wykonywanej pracy. A wszystko dlatego, że plan startowy na sezon 2016 będzie bardziej wymagający (ale tym się podzielę później).

Tak jak poprzedniej zimy, moim "najlepszym" przyjacielem staje się ergometr. Maszyna tortur, ale za jak skuteczna. :) W moim zimowym ergometrowym menu nie może być mniej niż 40 minut per trening. Dopiero taki czas możne przynieść pozytywne skutki po dłuższym trenowaniu na tej maszynie. Długie lata walki, niekończące się minuty monotonii na niej nauczyły mnie wytrwałości i cierpliwości, że wyniki nie przychodzą szybko. Sztuką nie jest przejechanie 10 czy 15 minut w ramach rozgrzewki na przekładni 10. Tą metodą można jedynie zrobić sobie krzywdę, zwłaszcza jeżeli nie ma nikogo, kto by mógł pokazać jak prawidłowo na niej jechać.


Kolejnym "mistrzem" monotonii jest trening na trenażerze. Jazda na rowerze jest bardzo przyjemna, chyba najlepsza część składanki triathlonowej. Ale pedałowanie i nie ruszanie się z miejsca? No cóż, przez jakiś czas jest to dobra zabawa, ale później zaczyna się psychiczna batalia. Ciągle ten sam widok, ciągle to samo miejsce. Tylko cztery ściany, ręcznik, mały licznik, butelka wody, rower i Ty. Ale czego się nie robi dla wyniku. Oczywiście dla chcącego nic trudnego i można próbować urozmaicać treningi, szukać motywacji, aby treningi indoors nie były nurzące. Oto może jedna z nich: 





A Ty jaką masz motywację? Co powoduje, że codzinnie wstajesz i robisz trening? Co Ciebie inspiruje do działania?





czwartek, 10 września 2015

Żadna pogoda nie jest straszna dla ludzi z żelaza - relacja z zawodów Triathlon Przechlewo (dystans olimpijski)

Prognozy pogody na weekend 5-6 września 2015 zgodnie obwieszczały - spodziewajcie się deszczów. OK, byłam mentalnie na to przygotowana. Ale aż TAKICH warunków atmosferycznych to ja się absolutnie nie spodziewałam. Momentami porywisty wiatr, deszcz a wręcz czasami ulewa, a na dodatek zaledwie 11-12 stopni Celsjusza. Jeszcze w takich warunkach nie było mi dane startować podczas mojej krótkiej triathlonowej przygody. Ale wyjścia nie było, trzeba było wystartować.

Do Przechlewa jechałam z nastawieniem, żeby dobrze się bawić i po prostu dobiec. To, co sobie założyłam na ten sezon, już zrobiłam, więc tylko chciałam "na dobitkę" wystartować w "olimpijce", żeby wnieść coś nowego do mojego triathlonowego menu. I nie żałuję. W końcu to nowe doświadczenia, które pomogą mi zlożyć plan na następny sezon. Na miejsce dotarłam około 15, więc miałam szansę zobaczyć końcówkę zmagań na dystansie 1/2 IM oraz dekorację. Miło było zobaczyć znajome twarze na podium. Widać, że poziom polskiego triathlonu amatorskiego idzie w górę i formy poszczególnych zawodników do końca utrzymywały się na wysokim poziomie. Tak więc zadawałam sobie pytanie: "Czy i ja dorównam formą?". Musiałam czekać na odpowiedź do dnia następnego. Wieczorem koncert Gracjana w okolicach mety, a później tylko relaks.


Niedzielny poranek


fot. Bikelife
Niedzielny poranek przywitał nas bardzo chłodno (nie wiem czy z samego rana nie było nawet poniżej 10 stopni Celsjusza) i deszczowo. Wstałam przed 7, aby wstawić cały sprzęt do strefy zmian. Trochę rozmów z innymi zawodnikami, wspólne pokrzepianie się ze względu na zaistniałą pogodę, odprawa techniczna i powrót do ciepłego domku. Plusem noclegu w odległości 80 metrów od plaży, było to, że mogłam wyjść na start w naprawdę ostatniej chwili. Kilka minut przed startem weszłam do wody, żeby za bardzo się nie wychłodzić, a tu szok - temperatura wody wyższa niż temperatura powietrza (miała około 18 stopnii).

(zdj, prywatne)

Standardowo przed startem rozmowy z innymi zawodnikami w wodzie, aż nie usłyszeliśmy  sygnału startu. W końcu ktoś rzucił hasło: "Ej, chyba wystartowaliśmy". No to płyniemy. Zanim się wydostałam z młynka a towarzystwo się rozgościło po całej szerokości jeziora, minęło parędziesiąt metrów. Jakoś w połowie prostej do nawrotki, mogłam wreszcie płynąć własnym, równym tempem. Po drodze mijałam ludzi w pomarańczowych czepkach, czyli z poprzedniej fali (a myślałam, że moje oczy tylko płatają figle co do kolorów). Wyjście z wody do strefy zmian było dość ciekawe. Właściwie to był podbieg. Górka niepozorna, ale dało się zmęczyć. Do T1 wbiegałam jako czwarta kobieta.

All hell breaks loose


(zdj. prywatne)
fot. Bikelife
Brr... Zimno, więc ubieram długi rękaw. Miałam jeszcze w planie ubrać długie getry, ale po szybkiej analizie tego, że się za bardzo kleję od wody, porzuciłam ten pomysł. Niedługo po wyruszeniu na trasę kolarską "all hell broke loose". Z nieba lało, jakby ktoś wąż z wodą odkręcił. Do tego wiatr tak zacinał, że miałam wrażenie jakbyś ktoś żyletkami nacinał skórę na nogach. Nawet moje okulary nie dały rady przyjąć takiej ilości wody i wkrótce nic nie widziałam.

Pomimo fatalnych warunków atmosferycznych, kibice zagrzewali nas do walki, przede wszystkim z samym sobą. Wolontariusze - NIESAMOWICI! Tyle energii, tyle optymizmu, tyle radości w tym co robili. Dobre słowa, jak "smacznego", "powodzenia" czy "dasz radę", tak podnosiły na duchu, że zapominało się o wszelkich niedogodnościach.
Kibice zagrzewają do walki (fot. Bikelife)

Do suchej nitki


Do T2 dotarłam zmarznięta i przemoczona do suchej nitki. Nie czułam stóp, nie czułam dłoni, a największym problemem było założenie butów i zawiązanie sznurówek. Kiedy w końcu odniosłam sukces w boju z moimi skarpetkami i butami, wyruszyłam na trasę biegową. Drę się do mamy, która stała w pobliżu: "Czy ja jeszcze żyję? Nic nie czuję!"

Nic nie czuję! (zdj. prywatne)
Lekki śmiech innych kibiców, ja uśmiech na twarzy i lecimy dalej. Przecież to tylko 10 km. Byłam druga ze stratą około 2 minut. Strategia była jedna: byle dobiec. W ówczesnym stanie wychłodzenia, zdołałam się rozgrzać po przebiegnięciu około 4 kilometrów. Moja strata do pierwszej zawodniczki się zwiększała, ale za to przewaga nad trzecią nie malała. Po nawrocie na 5. kilometrze miałam około 3 minut zapasu, dzięki czemu wiedziałam, że niezależnie co by się nie działo, byłam w stanie utrzymać drugie miejsce.
Z pozdrowieniami dla pana Tomasza (fot. Bikelife)

Na około trzy kilometry do mety dogoniłam jednego z zawodników, wyprzedziłam na podbiegu, a później "uczepił" się mnie i tak ciągnęłam nas równym tempem do okolicy ok. 500m przed metą (pozdrawiam Pana z nr 249 - Tomasz Brzuzy, który pewnie nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo mi pomógł trzymać tempo :) ).



Wynik końcowy: 2h:38m:35s - drugie miejsce w generalce wśród amatorów i Mistrzostwo Polski w K25-29. Czasu nie mam do czego porównywać, ponieważ to był mój pierwszy start na dystansie olimpijskim. Pomimo niezbyt sprzyjającej pogody, zawody uważam za świetne. Organizacja zdecydowanie na piątkę, nawet z plusem za wspaniałych wolontariuszy, bo bez nich nie byłoby to samo. Lokalizacja zdecydowanie idealna. Piękne jezioro, świetna trasa kolarska, a biegowa bardzo ciekawa ze względu na zróżnicowaną nawierzchnię i pofałdowanie. Za rok na pewno uwzględnię triathlon w Przechlewie w swoim kalendarzu, gdyż zawody są naprawdę godne polecenia, a atmosfera tam jest zaiste wyjątkowa.

Przechlewo, Jezioro Końskie (fot. Ewelina Nowak)

niedziela, 30 sierpnia 2015

Człowiek z "pół-żelaza" - relacja z zawodów Triathlon Polska Bydgoszcz Borówno

Mija tydzień od zakończenia Triathlon Polska Bydgoszcz Borówno, a ja jeszcze czuję ten dreszcz emocji. W końcu złapałam oddech, a moje ciało powoli powraca do normalnego funkcjonowania. Były to zawody, na których najbardziej mi zależało i właśnie tutaj chciałam się zaprezentować w najlepszej dyspozycji. Jedyne zawody na dystansie 1/2 IM w tym sezonie. W ubiegłym roku wygrałam, choć czas nie był aż tak imponujący (5:43:0), więc wielu mogło sobie pomyśleć, że w tym roku będzie łatwo ze mną wygrać. O tym, czy im się udało i jakie były moje przeżycia podczas tych zawodów opiszę pokrótce poniżej.

Od zawodów Bydgoszcz Triathlon miałam sześć tygodni, aby przygotować się do dystansu jeszcze raz tak długiego. Sporo czasu, choć o tydzień krócej niż w roku ubiegłym. Po Bydgoszczy pozwoliłam sobie na trzydniowy odpoczynek. Nie mniej jednak, załatwianie spraw związanych z wykończeniem mieszkania mocno mi kolidowało ze skupieniem się na wykonywaniu treningów, ale jakoś się udało. Okres dwóch tygodni na początku sierpnia przepracowałam naprawdę mocno. Porównując ubiegły rok, muszę przyznać, że zwiększenie objętości treningów oraz wykonywanych kilometrów, również przełożyły się na prędkość pokonywanych dystansów. Obawiałam się jednego: znając moje "szczęście", mogłam nabawić się kontuzji. Ale słuchałam uważnie swojego organizmu, jak coś zaczęło niepokojąco boleć, wolałam odpuścić jeden trening, aby wrócić z większą siłą dnia
następnego. Na tydzień przed Triathlon Polska Bydgoszcz Borówno, postanowiłam się spróbować w zawodach pływackich na 1600 m podczas "Woda bydgoska" na rzece Brda, aby wiedzieć czy oby na pewno nie przesadziłam z treningami. Nie spodziewałam się, że zajmę wysokie miejsce, ponieważ startowali tam zawodowi pływacy. Mnie jednak ucieszył rezultat 32m:02s, zajmując 4. miejsce w kobietach. Miałam nadzieję, że teraz to może być już tylko lepiej.

Ostatni tydzień przed zawodami Bydgoszcz-Borówno spędziłam dość spokojnie, regenerując się i zbierając siły. Nie wiem czy moja psychika po prostu robi mi psikusy, ale czułam się zmęczona, ospała i nie wiedziałam na co mnie stać. Jednak gdy pojechałam na odprawę techniczną na Stadion Zawiszy w przeddzień zawodów, siły powróciły. Klimat zawodów, widok podekscytowanych zawodników i sam widok pełnej gotowości organizatorów, wprawił mnie w maksymalne skupienie, pełną motywację i gotowość do walki. Wiedziałam, że zawodniczki w tym roku są na wyższym poziomie. Na co mnie stać to do końca nie wiedziałam. Chciałam się zamknąć w okolicach 5h:20m, no maksymalnie 5h:25m.

Broniąc ubiegłorocznego miejsca


Niedziela, 23.08.2015

Pobudka o 7:30, śniadanie, sporządzenie napojów oraz dopakowanie do plecaka tego co potrzeba. Godzina 9:30 - meldunek w T1 w Borównie, sprawdzenie sprzętu, rozwieszenie numeru startowego, kasku, położenie okularów, bidon z napojem i relaks pod płotem na trawie. Humor dopisywał, choć mój poziom stresu podnosił się z każdą minutą, która zbliżała mnie do godziny startu, czyli 11. Fakt, nie biegałam już tak często w "ustronne" miejsce, ale nerwy kumulowały się w środku. Standardowo przed startem rozgrzewka, sprawdzenie roweru w ostatniej chwili przed zamknięciem strefy zmian i udałam się w kierunku jeziora, aby ubrać piankę i stawić się na linii brzegowej.

fot. maratomania.pl
Punkt 11 - START.

fot. maratomania.pl
Wiedziałam, że potrzebuję czasu, aby się dobrze rozpędzić i wpaść w rytm. Czułam, że nie jest źle i podczas nawrotu na drugą pętlę usłyszałam, że jestem druga w kobietach. EH.. No nie jest źle. Płynę dalej. Wychodząc z wody, wiedziałam, że miałam około 2 minut straty do pierwszej kobiety. Dużo, nie dużo, trzeba było cisnąć do przodu. Niewiele po ruszeniu na trasę kolarską minęłam jedną z dziewczyn, która jak myślałam, wyprzedziła mnie w strefie zmian. Myślę: "No to trzeba teraz gonić tę pierwszą." Nie wiedziałam ile mam teraz straty, a komunikaty jakie dostawałam na trasie, wydawały mi się zbyt pozytywne, żeby były prawdziwe. 4 minuty.

Piekielny podjazd


Tylko tyle słyszałam, myślałam, że nie odrobię i zostaje mi tylko bieg, na którym mogłam powalczyć. Na zegarku widzę, że prędkość mam około 32km/h. Nie było tak źle, bo podjazd pod ulicę Gdańską był piekielny. Nie dość, że stromy, to i długi.


Dało w kość, ale nie mogłam się poddawać. Do T2 dojechałam w dobrym samopoczuciu i zapasem sił. Szybka zmiana i ruszam na trasę biegową, która miała trzy pętle.
Tuż po wyruszeniu na trasę biegową mijam się z dziewczyną, która jechała rowerem za mną. Jej kibicka (chyba mama) podpowiada: "masz 3 minuty do numeru 582!" Hmm... Czyżby to mój numer?! A tak, więc dziękuję. Przewaga odpowiednia. W standardowym miejscu, czyli w pobliżu pętli tramwajowej, obok której wiodła trasa biegowa, stali moi rodzice. Nasza konwersacja:
Tata: - Masz 4 minuty
Ja: - Wieeeem.
Mama: - Jest dobrze.
Ja: - No ok. Ale ile mam do pierwszej?!
T; - Jak do pierwszej???!! Przecież Ty jesteś pierwsza!
J: - ????? No dobra, to lecę.

Dość późno dowiedziałam się, że prowadzę, ale to może właśnie dzięki nieświadomości brnęłam w takim tempie do przodu, goniąc tę moją wyimaginowaną zawodniczkę przede mną.
Nie powiem, że było łatwo, że przyszło mi to z lekkością. Miałam łącznie trzy bądź cztery kryzysy, których myślałam, że nie pokonam. A jednak.
Na metę wbiegałam ze świadomością, że dałam z siebie wszystko. Głosy moich znajomych, rodziców, a nawet mojego pierwszego trenera wioślarstwa, dodały mi skrzydeł na ostatnich metrach. Jeden palec w górze. Miejsce z ubiegłego roku obronione i to z jakim czasem - 5 godzin 10 minut i 29 sekund. Niespełna 9 minut przewagi nad drugą zawodniczką i 19 minut nad trzecią.



Dlatego to robię


Tego się nie spodziewałam, ale napawa mnie to entuzjazmem do kontynuowania tego co robię w kolejnych latach. Dla jednych to jest może katorga, zamęczanie organizmów do granic możliwości. Dla mnie to sposób bycia, walka ze swoimi słabościami i temperowanie własnego charakteru. Dlatego właśnie triathlonistów nazywa się ludźmi z żelaza, bo ten sport utwardza nas w pokonywaniu codziennych życiowych problemów.

piątek, 17 lipca 2015

Na półmetku - relacja z Bydgoszcz Triathlon 12.07.2015

Bydgoszcz - moje miasto rodzinne, tu się urodziłam, tutaj się wychowałam, tutaj stale powracam, gdyż moja rodzina nadal tutaj mieszka. Zawody Bydgoszcz Triathlon miały swój wymiar sentymentalny nie tylko ze względu na moje pochodzenie. W trakcie etapu biegowego podczas zawodów uświadomiłam sobie, że minęło 9 lat, jak ostatni raz biegłam trasą nad Brdą. Kiedyś ta trasa była na porządku dziennym, gdyż biegało się w ramach treningu lub rozgrzewki treningowej do wioślarstwa. Wspomnienia spędzonych lat nad Brdą (lub na Brdzie :) ) powróciły momentalnie. To właśnie tutaj zaliczyłam pierwsze "kąpiele" w rzece wywracając się z łódki, kiedy ona wcale nie była jeszcze taka czysta (pominę szczegóły co w niej pływało). Dodatkowo możliwość spotkania wielu znajomych i ich doping wzmocniło motywację na ustanowienie kolejnej życiówki (choć to jest pojęcie względne, gdyż każda trasa się różni).

Do Bydgoszczy przybyłam w piątek wieczorem, bo już w sobotę z rana w planie były zakupy do mieszkania, które właśnie wykańczam (coś w ramach odstresowania się). Po zakupach spacer po mieście oprowadzając bardzo dobrego kolegę, który zdecydował się przyjechać z Warszawy, aby mi kibicować. Po drodze oczywiście zahaczyliśmy o Łuczniczkę, gdzie znajdowało się Biuro Zawodów, aby odebrać pakiet startowy (a przy okazji mam nową siatkę na zakupy :D hahaha!). O 16 był planowany wspólny przejazd trasy rowerowej, którego absolutnie nie mogłam ominąć. 

Wejście "z klasą"


Muszę przyznać, że takiej frekwencji na objeździe to się nie spodziewałam! Oczywiście trasa zabezpieczona Policją, która jechała na motocyklach. Pełny profesjonalizm! Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to to, że niestety panowie policjanci spowalniali nas i nawet nie było okazji się rozpędzić do 30km/h. Ale jak ja to potrafię, musiałam zrobić swoje własne wejście przedzawodowe. Podczas objazdu, jadąc za jednym z uczestników, trzymałam się zbyt blisko, a przy ciągłym hamowaniu za Policją, nieco za mocno przychamowałam i spektakularnie "przekoziołkowałam" przez swoją kierownicę i przewróciłam się w pierwszych rzędach peletonu. Całe szczęście nikt na mnie nie wjechał dodatkowo. 
Bilans: lekko zdarty łokcieć (na szczęście miałam długi rękaw, który nieco mnie ochronił), bolący nadgarstek i mocno poobijana lewa strona począwszy od biodra w dół. Jedyną opcją było nie myślenie o bólu. Właściwie to bardziej przejmowałam się stanem roweru niż moim i być może ten prawdziwy ból przyszedł po zawodach. Ale przynajmniej mnie ludzie zaczęli rozpoznawać i pytać się czy wszystko w porządku :)


Dzień zawodów


Pogoda zapowiadała się dobra. Faktycznie było duszno, ale znośnie. Na miejscu byłam przed 9:00, żeby wstawić rower i całą resztę ekwipunku. Obeszłam trasę pomiędzy wodą a strefą zmian, aby wiedzieć jak się poruszać, a później pozostał odpoczynek, około 40 minut do startu przewidywałam rozgrzewkę. Muszę przyznać, że obawiałam się jak będzie wyglądała część pływacka zawodów, gdyż odbywał sie on na rzece i pierwszą część płyneliśmy pod prąd. Z drugiej strony czułam się mocna, pomimo kryzysu po Brodnicy. 

950 m przepłynęłam w 15m:42s, czyli kolejna poprawa od Brodnicy (jest dobrze!). Następnie dość długi dobieg do strefy zmian, zrzucenie pianki i hop na rower. Trasa rowerowa relatywnie płaska
(piszę to w porównaniu do Brodnicy), więc pomimo bólu po sobotnim upadku, czułam, że jest dobrze. Jeżeli ktoś narzekał na profil trasy, to polecam spróbować trasę rowerową w Brodnicy, gdzie wzniesienia są naprawdę męczące. Jakoś dziwnym trafem, jeden bidon mojej cudownej mikstury miodowo-cytrynowo-solnej wystarczył na całą trasę i nawet nie sięgnęłam po napoje w strefie odżywczej, a nawet miałam wrażenie opicia. Średnia prędkość 35,07 km/h uważam za dobry wynik i nie mam sobie absolutnie niczego do zarzucenia, bo nie dałam z siebie absolutnie wszystkiego, ponieważ wiedziałam, że musi mi starczyć siły na bieg.

Na trasę biegową wyruszyłam ze stratą około 2 minut do pierwszej kobiety. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, bo trasa biegowa była płaska (nie wliczając wbiegów i zbiegów po schodach na tzw. moście Esperanto). Jeden punkt z napojami na trasie biegowej na ulicy Mostowej w moim przypadku był wystarczający. W końcu było do przebycia tylko (a dla niektórych aż) 10,55km. Startując na 1/4IM w Bydgoszczy przez punkt odżywczy przebiegało się dwa razy, a np. w Brodnicy tylko raz, więc uważam że było to odpowiednie na tym dystansie i organizatorzy to rozłożyli idealnie. Dodatkowo punkty z deszczownią pozwalały się ochłodzić tym, którym dokuczało "przegrzanie" i to nie tylko fizyczne, ale i "mentalne" ;).

Jako, że nie biegam na zawodach z zegarkiem, nie wiedziałam jakie tempo trzymam. Wyznaję zasadę, że to na treningach budujemy sobie formę i tempo, więc na zawodach powinno wychodzić to automatycznie, z tego co organizm sobie "zarejestrował" podczas treningów. Nie mniej jednak nie omieszkałam zasięgnąć wyników w internecie i wyszło, że moja średnia podczas biegu na kilometr wynosiła 4:18. ŻE CO?! W życiu nie miałam takiego tempa biegu, a tu mi sie udało przebiec
10,55km w 45m:21s! Nie mogłam być z siebie bardziej dumna.
Na trasie okazało się, że pierwsza zawodniczka straciła przytomność, co spowodowało, że wysunęłam się na prowadzenie. Nie będę wchodziła w szczegóły, co się zadziało, jaka była przyczyna takiego zwrotu wydarzeń, mam tylko nadzieję, że nic poważnego się nie stało i życzę powrotu do zdrowia. W moim przypadku wiem jedno, że słucham tego co mi organizm mówi.

I choć ustanowiłam swoją nową "życiówkę" (2h:23m:11s), to od kilku dni w internecie (zwłaszcza na Facebook'u) toczy się dość zażarta dyskusja na temat organizacji Bydgoszcz Tritahlon oraz niektórych wydarzeń, które miały miejsce. Próby tłumaczenia, że bufety na trasie biegowej były nieodpowiednio ustawione, czy trasa rowerowa nie była płaska, wydają mi się conajmniej dziwne, bądź śmieszne. Wszyscy uczestnicy mieli taką samą trasę oraz identyczne rozstawienie bufetów. Każdy płaci za swoje błędy popełnione czy to na treningu czy podczas zawodów. Niektóre negatywne opinie na temat organizacji i ustanowionych wyników, mogą sugerować, iż nie miałam prawa do wygranej. 
Odnośnie tych, którzy korzystali ze wsparcia z zewnątrz... no cóż... nie pochwalam, gdyż nigdy nie praktykowałam takich rozwiązań. Staram się być fair wobec innych startujących, ale także przede wszystkim wobec siebie. Trenuję sama, nie mam pomocy znikąd jak jestem po środku treningu rowerowego czy podczas biegu, dlatego też uważam, że podczas zawodów nie powinnam otrzymywać pomocy (wyjątkiem jest np. złapanie "gumy").

Nie mniej jednak, wszystko to utwierdza mnie w przekonaniu, że moje metody treningowe i to bez trenera (!) są właściwe, bo słucham własnego organizmu, a nie tego co inny człowiek mi mówi, że mam robić. Uczę się na moich błędach, a nie na tym co mi ktoś inny podpowie. Jak poszłam raz na trening biegowy w ogromny upał bez wody i męczyłam się przez całą trasę, to była to moja wina i nauczka na przyszłość. Oczywiście takie przypadki to igranie ze zdrowiem, ale hartuje siebie, moją psychikę.

Pamiętaj: Jak masz na kogoś liczyć, to przede wszystkim licz na siebie.

wtorek, 30 czerwca 2015

Trzeci sezon zaczynam na trzecim miejscu

Mój trzeci sezon w triathlonie się rozpoczął. I to jak! Muszę przyznać, że triathlon jest jak niejedna używka - wciąga, uzależnia, nie można bez niego żyć. Każdy najdrobniejszy sukces po wykonanym wysiłku jest jak dodatkowy napęd, który tylko pcha nas dalej, mocniej, wyżej, szybciej...

Jak w poprzednim poście pisałam, na początku czerwca miałam ponad tygodniowy "obóz", w czasie którego przygotowywałam się nie tylko do całego sezonu, ale przede wszystkim pierwszych zawodów w tym sezonie w Brodnicy. I się opłacało. Nie chodzi mi tutaj o miejsce jakie zajęłam (5. w OPEN w kobietach, a 3. w K1), choć to też sprawia radość, ale przede wszystkim czas jaki osiągnęłam - 2:33:37.
Czas całkowity oraz podzielony na poszczególne etapy
Jeszcze rok temu było to tylko w moich marzeniach,  nie sądziłam że mogę się zbliżyć tak blisko do 2 godzin i 30 minut. A jednak.


A teraz pokrótce analiza tego co się działo przed oraz w trakcie zawodów i poszczególnych etapów.

19 czerwca (piątek).
Do Brodnicy przyjechałam około godziny 16, gdyż musiałam jeszcze w Bydgoszczy czekać na mojego tatę, który musiał wrócić z pracy. Nie mniej jednak, mama pomogła mi spakować wszystko co  potrzebne, aby tylko wrzucić do samochodu i w drogę. Już na miejscu, pojechaliśmy się najpierw zakwaterować, zostawić co niepotrzebne, a później w okolice strefy zmian, gdzie o 17 ruszał wspólny przejazd trasy.
17:05 - frekwencja - szaleństwo. Aż trzy osoby, czyli dwóch mężczyzn i ja rodzynek. Ale było bardzo sympatycznie. Trochę rozmowy o poprzednim sezonie, trochę o obecnym, o przyszłości, zapoznanie się, nowe znajomości, itp. itd. Trasa była taka jak pamiętam, choć nieźle wiało. Przynajmniej była dobra rozgrzewka przed sobotą ;)
Wieczorem kolacja - lekko, ale węglowodanowo, czyli makaron z truskawkami, a później spacer po lesie na przyspieszenie trawienia zjedzonej kolacji.

20 czerwca (sobota).
7:00 - pobudka. Otwieram oczy i ... Hmm... Chyba się nie denerwuję. Jest ok. Trochę rozciągania, żeby rozprostować kości i mięśnie. Szybki prysznic na dodatkowe pobudzenie i śniadanie. Mój standard przedstartowy to oczywiście jajecznica na maśle oraz kawałek chleba z powidłami. Końcówka śniadania już coraz ciężej wchodzi, czyli zaczynają się nerwy. Nie pamiętam ile razy odwiedziłam łazienkę, ale mało na pewno nie było. Wiem jednak, że jak się denerwuję to moja motywacja i zapał do startu sięga zenitu.
8:45 - stawiam się w strefie zmian, aby wstawić mój rower oraz resztę sprzętu potrzebnego do etapu kolarskiego i biegowego. W międzyczasie jeszcze kilka razy zahaczyłam o toi-toi, ale to już pomińmy ten fakt.
9:20 - pora na rozgrzewkę. Odrobina biegu z przyspieszeniami oraz mnóstwo rozgrzewania górnej partii ciała, która musi być odpowiednio rozruszana do części pływackiej.

9:35 - zaczynam zakładać piankę, czyli coś czego najbardziej nie lubię. Raz, że się boję że gdzieś ją za mocno pociągnę i pęknie, a dwa, że ją naprawdę trzeba porządnie wciągać. Jest to męczące :D jak już ją wciągnęłam, to weszłam do wody sprawdzić jak jest.

9:50-9:55 - pora wchodzić do wody i płynąć już na start


10:00 - START! Głowa między ramiona i "naparzamy" ile się da na początek. Sukces! Nikt mnie nie uderzył, nie podtopił, itp. Wyrównuję rytm i płynę, byle do przodu. Wychodząc z wody rodzice krzyczą, że jestem piąta w kobietach (żadna nowość, wydaje się, że zawsze jestem piąta po wodzie).

Jak najszybsza zmiana z pianki na buty kolarskie i przemy do przodu. Na rowerze czułam się jak nigdy. Naprawdę widziałam, że jadę szybciej niż w ubiegłym roku. Górki, nie górki, mężczyźni czy kobiety...
Nie było to istotne, po prostu jadę. Po rowerze weszłam na trzecie miejsce w kobietach. Miałam około minuty przewagi nad zawodniczką za mną, ale wiedziałam, że trasa biegowa jest znacznie cięższa niż w ubiegłym roku, praktycznie cała pagórkowata, a ja no niestety jestem wysoka i tęga jak na triathlon. Szanse utrzymania tego miejsca były nikłe (mówię o 3. w generalce). Pozostała walka o miejsce w kategorii wiekowej. Dwie dziewczyny mnie wyprzedziły na biegu, ale ja za to na około 3 kilometrów do końca wyprzedziłam inną zawodniczkę, której podczepiłam się około 5 km. Lekka "przewózka" biegowa na kimś nie zaszkodzi ;) Prawie meta. Widzę ostatnią górkę i wiem, że jestem bliżej niż dalej, choć ból jest niemały. Wbiegam na metę z telemarkiem, medal na szyi i .... zaraz zaraz... A jaki właściwie miałam czas? Po jakiejś minucie się obejrzałam na zegar i już wiedziałam, że było mega dobrze.


Nasuwa mi się jeden wniosek: ciężka praca i moje metody treningowe (które de facto ustalam sobie sama) się opłacają. Na pewno nie są one tak doskonałe, jak by mogły być pod czujnym okiem trenera, ale znam na tyle mój organizm, że wiem do jakich granic mogę siebie samą posunąć. Nie należy się więc bać próbować na własną rękę, modyfikować pod siebie, w końcu to my sami słyszymy, co nam nasze ciało "krzyczy".

sobota, 13 czerwca 2015

It's a final countdown - rozpoczynamy sezon

Czerwiec - sezon triathlonowy w Polsce już się zaczął i nabiera coraz większego rozpędu. Niektórzy już mają swoje pierwsze zawody w tym sezonie za sobą, choć może temperatury ani powietrza ani wody nie szaleją (no dobra, było parę dni upałów). Ja może jestem bardziej wrażliwa na niższe temperatury, dlatego też moje pierwsze zawody odbędą się w trzecim tygodniu czerwca (20 czerwca Volvo Triathlon Series w Brodnicy). Czasu zostało niewiele, więc szlifuję swoją formę jak tylko się da. Co prawda moje najważniejsze zawody dopiero są w sierpniu w Borównie pod Bydgoszczą (1/2 IM), ale warto się pokazać z dobrej strony na samym początku sezonu.

Jako, że jestem osobą pracującą na co dzień w korporacji, czas na moje treningi jest dość limitowany. Dlatego też postanowiłam wziąć krótki, 10-dniowy urlop (w sumie w większości to były święta bądź weekendy), aby w pełni poświęcić się ostatnim ustawieniom w rowerze oraz treningom. Lubię ten okres, ponieważ staję się na tyle skupiona na sporcie, że nie mam czasu martwić się o cokolwiek
Przykładowy cykl treningów przygotowawczych
innego. Robię po 2-3 treningi dziennie, w którym mieszam wszystkie dyscypliny triathlonowe. Jako, że moje pierwsze zawody w tym sezonie są na dystansie 1/4 IM, to nie szaleję z odległościami na treningach.

Każdej dyscyplinie poświęcam dystans, który nie przekracza tych podczas zawodów. Objętość wydolnościową miałam czas wyrabiać podczas zimy lub jeszcze wczesną wiosną. Teraz raczej się skupiam na szybkości i tak zwanym
"odmuleniu" się. 1/4 IM jest na tyle krótkim dystansem, że można zaszaleć i "trzepanie" kilometrów nie jest tutaj potrzebne.

Dla początkujących (ale i dla tych bardziej zaawansowanych) jest ważne, aby przyzwyczajać mięśnie głównie do "przesiadki" z roweru do biegu. "Świeżynki" mogą być wręcz zszokowane tym momentem, ale uwierzcie mi, każdy musi to przejść. Dlatego tak ważne jest, aby już podczas treningów wręcz zmuszać się do przećwiczenia tej zmiany w celu oswojenia się z tym dyskomfortem. Jak wiele profesjonalnych książek czy czasopism wspomina (ja absolutnie nie jestem profesjonalistą, no może nie w tej dziedzinie), ważne jest pod koniec części rowerowej zmniejszać przełożenie i zwiększenie kadencji porównywalnie do rytmu biegowego. Zminimalizuje to efekt "betonowych" nóg, który znając z autopsji, może zabrać wiele radości z pokonywanych kilometrów podczas etapu biegowego. Myślę, że te dwie rady pozwolą ulepszyć wasz występ w triathlonie.

Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam udanego sezonu. Może gdzieś się zobaczymy :)

niedziela, 10 maja 2015

Wiosenne sprawdziany - budowanie formy na sezon

Nadszedł maj, czyli wiosna w pełni, i jak można zauważyć, sezon zawodów biegowych rozpoczął się na dobre. Praktycznie co tydzień, w każdy weekend, można wybierać i przebierać w różnych eventach biegowych. Bieg jest jedną z trzech dyscyplin, które łączymy podczas triathlonu, i chyba jedną z najcięższych. Etap biegowy jest ostatnią częścią triathlonowej układanki, przez co przychodzi ona chyba najciężej. Poziom zmęczenia jest już na tyle wysoki, że chyba tylko siła woli trzyma większość zawodników w docieraniu do mety. Dlatego też ja lubię przed sezonem triathlonowym sprawdzić się w biegu na 10 km i tak właśnie zrobiłam w niedzielę 3 maja 2015 w Bydgoszczy.

Może i mam dziwne podejście to masowych zawodów, czy to biegowych czy triathlonowych, ale ich po prostu nie lubię. Spora gromada ludzi startujących razem jest w porządku, ale "masówka" jak np. 15 tysięcy ludzi w biegu na 10 km, 20 tysięcy w maratonie w Warszawie, czy ponad 1500 uczestników w Poznaniu podczas triathlonu, jest istną masakrą. Nie ukrywajmy, że im większa liczba zawodników, tym ciężej jest dla samych zawodników i organizatorów. Po pierwsze, zanim wszyscy wystartują to mija mnóstwo czasu (o ile dobrze usłyszałam w Warszawie sam start na 10 km trwał ponad 20 minut!), a dla organizatorów to przede wszystkim oznacza cięższe utrzymanie bezpieczeństwa. Oczywiście nie mam nic przeciwko tym, którzy takie spędy lubią, ale dla mnie mój wewnętrzny chaos wywołany stresem przedstartowym jest wystarczający i nie potrzebuję dodatkowych bodźców. Właśnie przez to wybrałam Bydgoszcz jako miejsce do sprawdzenia się na 10 kilometrów.

Bydgoszcz to moje miasto rodzinne i staram się być tam tak często jak tylko się da. W tym roku miasto oferuje tzw. Kwartet Biegowy, czyli cztery eventy biegowe, w skład których wchodzą trzy biegi na dystansie 10 kilometrów (w tym jeden nocny) oraz pół-maraton (który odbędzie się jesienią). Korzystając z okazji, że wybierałam się na weekend majowy do rodziców, to postanowiłam się zapisać na bieg "Bydgoszcz na Start". Założeniem było przede wszystkim nie przygotowywanie się do tego biegu, tylko wystartowanie "z marszu". I tak w dni poprzedzające się nie oszczędzałam, a że nieopodal miejsca, gdzie mieszkają moi rodzice jest wręcz idealna trasa na rower szosowy, to nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności, aby pojeździć na rowerze. Fakt, może trochę przesadziłam z kilometrami na nim, ale w końcu chodziło mi o to, żeby zobaczyć jak pobiegnę na zmęczeniu.

Sama trasa biegowa nie była wymagająca, praktycznie płaska, asfaltowa, przebiegająca ulicami północnej części miasta. Temperatura względna (około 20 stopni, choć niektóry narzekali że za
wysoka), lekki wiaterek. Cóż więcej chcieć. Muszę przyznać, że przebyte kilometry na rowerze w poprzednich dniach dały się we znaki na około 5. kilometrze, gdzie zaliczyłam "beton" w nogach, ale jakoś przezwyciężyłam go i dotarłam po 49 minutach 42 sekundach. Nie jest to moja życiówka (którą de facto zrobiłam podczas jednego z triathlonów w ubiegłym roku), ale kto by się jej teraz spodziewał. Zostawiam bicie "życiówek" na triathlonach :)
Nie mniej jednak jestem zadowolona z wyniku, ponieważ uświadomiłam sobie, że moje treningi dają mi rezultaty jakich oczekuję. Dlatego też postanowiłam się spróbować na samym biegu. Wiele jest jeszcze do poprawy, ale ten bieg mi pokazał jak nieznane pokłady mocy mam jeszcze w sobie.



Oby się one ujawniły podczas zawodów triathlonowych ;)

wtorek, 14 kwietnia 2015

Sezon tuż tuż, a tu... kontuzja, czyli jak walczyć z przetrenowaniem

Zima się skończyła i mam nadzieję, że przepracowaliście ją dość porządnie :)
Obecnie pogoda nam dopisuje i można już wyciągać swój sprzęt na zewnątrz i "śmigać" po asfaltowych drogach. Z pewnością jeszcze nie czas na odpuszczanie z ciężkimi treningami, tylko nieco zmienienie rodzaju, a raczej środowiska wykonywania trenigów. W tym okresie niestety bardzo łatwo o kontuzje. Sama wiem coś o tym :)
Dlaczego pojawiają się kontuzje? Odpowiedź jest dość prozaiczna - przetrenowanie. 

Błędnym myśleniem jest, że przetrenowanie może tylko występować u "zawodowych" sportowców. Wbrew pozorom, osoby, które nie mają wieloletniego doświadczenia w sporcie, mogą wogóle nie rozpoznawać oznak przetrenowania, co może doprowadzić do kontuzji. Najszybciej rozpoznawalnym symptomem przetrenowania jest chociażby niechęć do treningów i ogólna niemoc.
Kluczem w takim przypadku jest to, żeby odpowiednio zareagować, a przede wszystkim skutecznie. Przede wszystkim nie należy ignorować symptomów, gdyż może to nawet doprowadzić do hospitalizacji, czego nikt z nas nie chce. Skąd się bierze przetrenowanie? Podczas ciężkiego treningu, wyczerpujemy zapas glikogenu oraz doprowadzamy do odwodnienia. Niezmiernie ważne jest, aby dać odpowiedni czas na odpoczynek mięśniom, stawom i kościom, gdyż to one są główym motorem w treningach. Jeżeli tego nie zrobimy, to zamiast poprawić nasze wyniki, rezultaty będą wręcz odwrotne.

Jak sobie z tym poradzić?
Po pierwsze odpuścić treningi na pare dni, a na pewno zmniejszyć intensywność. Postawić na treningi rozluźniające, relaksacyjne. Przede wszystkim zwiększyć czas na regenerację, gdyż to jest kluczem do szybszego powrotu do formy.


Po drugie, należy zadbać o odpowiednią dietę, tutaj w kontekście dobrania odpowiednich składników. Musi być ona pełnowartościowa, bogata w węglowodany, proteiny i zdrowe tluszcze, witamy z grupy B, witaminę C oraz magnez, który zwalcza oznaki zmęczenia.

Kolejnym ważnym punktem jest odpowiednia ilość snu. Podczas snu organizm najlepiej się regeneruje, całe ciało i dusza. Dlatego też należy zapewnić taką dawkę snu, ile nasze ciało "krzyczy". Na pewno nie powinniśmy spać mniej niż 7 godzin dziennie. Wiem, że jest to ciężkie do wykonania u niektórych, ale jeśli chcemy poprawiać swoje wyniki, to musimy starać się spać tyle godzin.

Następnym czynnikiem w walce z przetrenowaniem jest odpowiednie nawodnienie organizmu. Ważne jest, abyśmy pili minimum 1,5 litra wody dziennie, a dodatkowo zapewnili sobie izotoniki, bogate w witaminy i minerały potrzebne do prawidłowego funkcjonowania. Jednym z najczęstszych powodów osłabienia organizmu (a przy tym powodem w pojawianiu się przeziębień) jest nieodpowiednie nawodnienie.

Ostatnim, jednakże nie mniej ważnym punktem jest zapewnienie sobie czasu na profesjonalny masaż lub inny rodzaj odnowy biologicznej, jak na przykład sauna. Rozluźni to nasze mięśnie, co spowoduje szybszą regenerację i gotowość do dalszych treningów.


Jeżeli zignorujemy oznaki przemęczenia organizmu, możemy doprowadzić do poważnych stanów, co w rezultacie może doprowadzić do skomplikowanego leczenia, a nawet rezygnacji z uprawiania ukochanego sportu, gdyż całkowite wyleczenie było niemożliwe. Sama wiem na swoim przykładzie, że moje przetrenowanie objawiało się obniżonym poziomem koncetracji, co w rezultacie kończyło się np. skręceniem stawu skokowego. Kolejnym objawem były problemy z kolanami, które systematycznie ograniczały moje możliwości biegowe. Bóle mięśni i niechęć do kolejnych trenigów się nawarstwiała. Podstawą jest rozumienie swoich możliwości i słuchania własnego organizmu. Jeżeli nauczymy się oceniać możliwości swojego ciała, to połowa sukcesu jest już w naszych rękach. 

piątek, 27 lutego 2015

Motywacja - jak sobie z nią radzić

Motywacja - to jest coś co odróżnia prawdziwego sportowca od sporadycznego wizytatora siłowni czy innych obiektów sportowych. Nie osiągnie się celu, jeżeli nie ma motywacji, wizji, która Nas prowadzi ku założonym planom. Jestem tego świadoma, że nie jest to proste, aby nasza motywacja cały czas była na wysokim poziomie, ponieważ jesteśmy tylko ludźmi i zdarzają nam się różne wzloty i upadki, lepsze czy gorsze dni. Większość z Nas na co dzień pracuje i pewne sprawy się nawarstwiają. Sama wiem na swoim przykładzie, że połączenie obowiązków zawodowych z uprawianiem sportu nie jest łatwą rzeczą, a czasami po prostu się nic nie chcę po całym dniu bieganiny w pracy. Do tego dochodzi rodzina, o którą trzeba równomiernie dbać, jak i o wiele innych rzeczy na raz. Jak więc sobie z nimi radzić?

Wiele jest publikacji czy też filmów motywacyjnych. Jednym z moich ulubionych filmów-motywatorów, do którego dobrałam się jeszcze za czasów mojego wiosłowania, jest "Miracle" (czy też inaczej w wersji polskiej "Cud w Lake Placid") wyreżyserowany przez Gavina O'Connora (2004).
Fakt faktem, film odnosi się raczej do pracy zespołowej (stąd dlaczego zapoznałam się z tym filmem podczas uprawiania wioślarstwa). Nie mniej jednak uważam, że można się w tym filmie dopatrzeć też elementów poszukiwania własnego siebie, które przenosi się na dobro ogółu, czyli w tym przypadku drużyny. Wydaje mi się, że każdy z zawodników amerykańskiej drużyny hokejowej, która przygotowywała się do Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Lake Placid w 1980 roku, musiał przede wszystkim odbyć długą podróż wewnątrz siebie w celu ustalenia, czego tak naprawdę oczekują od siebie, będąc częścią drużyny narodowej. Bez przełamywania własnych barier podczas katorżniczych treningów, porzucenia uprzedzeń do innych zawodników z drużyny, które były wywołane wcześniejszymi utarczkami podczas rozgrywek lig uniwersyteckich, drużyna Stanów Zjednoczonych nie miałaby szans egzystencji, a tym bardziej zdobycia złotego olimpijskiego medalu.

Jednakże dla tych, którzy poszukują czegoś bliżej sercu triathlonisty, to zdecydowanie polecam książkę biograficzną Chrissie Wellington pt. "Bez ograniczeń. Historia najtwardszej kobiety na świecie."
Historia Christine, która rozpoczęła swoją przygodę z triathlonem w swoich późnych latach dwudziestych, jest niesamowicie inspirująca. Pokazuje ona, że człowiek szuka swojej drogi przez całe życie. W książce tej możemy poznać historię tego, jak Chrissie borykała się przez lata z bulimią, która była efektem nieakceptowania swojego ciała. Podróże dookoła świata, długie miesiące pobytu w Nepalu i w końcu praca w organizacji brytyjskiego rządu, to tylko część jej bogatego życiorysu. Dość niepozorna dziewczyna, która od młodych lat intersowała się różnymi sportami, w końcu spełniła się uprawiając triathlon. Myślę, że jak wielu z nas, również Chrissie przez przypadek trafiła na triathlon.  U Chrissie ewidentnie można zauważyć, że talent działał jej zdecydowanie na plus. Nie można jej również ujmować zaparcia, samodyscypliny i zaangażowania w to co robiła. Trwardy charakter, wola walki i ciągłe motywowanie siebie do walki z własnymi słabościami przełożyło się na czterokrotne zwycięstwo Mistrzostw Świata w Ironman'ie, wielkokrotne zwycięstwa w innych Ironman'ach takich jak Chllenge Roth oraz co rusz pobijanie własne rekordy czasowe. Jak widać, motywacja i ciężka praca to główne elementy drogi do sukcesu.



Chciałabym przez to napisać, że każdy z nas ma szansę wspięcia się na szczyt. Talent jest ważnym czynnikiem i na pewno bardzo przysługuje się do sukcesów, ale nikt nie wygrał niczego polegając tylko na talencie. Ciężka, katorżnicza praca, a co za tym idzie budowanie stałej motywacji do przełamywania barier jest głównym motorem w naszych sportowych osiągnięciach. Na przykładzie Chrissie możemy zobaczyć, że w jej przypadku motywacją było nie tylko uszczęśliwienie samej siebie, ale także innych poprzez swoje sukcesy, ale też możliwość podkreślania problemów ówczesnego świata (jako wielokrotna Mistrzyni Świata Ironman miała szansę wygłosić wiele przemówień, w których poruszała tematy zrównoważonego rozwoju). Gorsze dni, kontuzje czy problemy prywatne mogą negatywnie wpływać na naszą motywację, ale nie powinny one dyktować naszego życia. Pod koniec książki Chrissie wspomina ludzi, którzy pomimo swoich chorób, czasami śmiertelnych jak w przypadku Joe Blais'a (miał zdiagnozowane ALS), nie poddali się, a ich motywacją było pokazanie, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Ja również staram się żyć ze świadomością, że nie ma rzeczy niemożliwych, zważając na to, że ludzie mają większe problemy niż ja, walczą z chorobami i inne. Jeżeli mam gorszy dzień, to staram się umówić ze znajomymi na wspólny trening, a oni swoim pozytywnym humorem zawsze motywują do kontynuowania treningu. Zawsze gdzieś z tyłu mojej głowy jest myśl, że każdy solidnie przepracowany trening, odpłaci się dobrym wynikiem na zawodach. Jeżeli masz problemy z motywacją, proponuję spotykać się na treningach w grupie znajomych, którzy dzielą z Tobą pasję do sportu. Dzięki nim, możecie siebie nawzajem nakręcać się do dalszej, ciężkiej pracy, a na pewno czas będzie milej upływał w doborowym towarzystwie.

niedziela, 25 stycznia 2015

Co, gdzie, kiedy?

Triathlon jest relatywnie młodym sportem, którego historia sięga wczesnych lat 70-tych ubiegłego wieku. W Polsce, pierwsze zawody w tej dyscyplinie sportu odbyły się w lipcu 1984 roku pod Poznaniem. Trzeba przyznać, że przez 20 lat, jak ten sport zawitał do Polski, poziom a przede wszystkim zainteresowanie znacznie wzrosło. Z roku na rok przybywa coraz więcej zawodów na polskiej arenie, tak więc jest w czym wybierać. Każdy na pewno znajdzie coś dla siebie :)

Oprócz masowych imprez triathlonowych, jak chociażby Challenge Poznań, gdzie w 2015 roku jest dostępna pula 4500 miejsc startowych, pojawiają się też mniejsze, bardziej kameralne. Jak ktoś nie chce się przerazić tzw. "pralki" na początku pływania (a na pewno będzie to zwielokrotnione podczas udziału w masowej imprezie) to polecam właśnie te małe, gdzie liczba osób ogólnie nie przekroczy 800 osób.

Co w chwili obecnej oferują organizatorzy?
Oto zawody:

Lista jest długa, więc jest co wybierać. :)

Trzeba pamiętać, że obecnie kończą się "tańsze" zapisy na zawody. Niestety, im bliżej do zawodów, tym drożej, a co więcej istnieje ryzyko braku miejsc na liście. Tak więc, im szybciej tym lepiej. Myślę, że końcówka stycznia jest idelna na podjęcie ostatecznej decyzji, gdyż wiemy mniej więcej w jakim stanie fizycznym jeśteśmy oraz jak psychicznie czujemy się na wybany dystans.

Ja osobiście podniosłam sobie poprzeczkę w tym sezonie, gdyż będę startowała w czterech zawodach: Volvo Triathlon Series #1 w Borównie, Bydgoszcz Triathlon, Triathlon Bydgoszcz/Borówno oraz Prime Food Triathlon w Przechlewie.
Dlaczego dwa razy w Bydgoszczy? Lipcowe zawody ze względu na to, że inaugurują w cyklu Enea Tri Tour, a poza tym pochodzę z Bydgoszczy i trzeba ich wspomóc frekwencją (choć na małą nie mogą narzekać). Borówno było pierwszym miejscem, w którym starowałam w 2014 roku i mam nasamowicie dobre wspomnienia, tak też więc i w tym roku postanowiłam tam powrócić. A Przechlewo... po prostu na dobitkę po 1/2 IM w Borównie :) Co prawda organizator ostatnim czasem zmienił regulamin i zamiast 1/4IM będzie mnie czekał dystans olimpijski, no ale wszystkiego trzeba spróbować.

Mam nadzieję, że i was spotkam gdzieś na trasach triathlonowych w Polsce.

Życzę powodzenia i przyjaznych wód i dróg :)