Prognozy pogody na weekend
5-6 września 2015 zgodnie obwieszczały - spodziewajcie się deszczów. OK, byłam mentalnie na to przygotowana. Ale aż TAKICH warunków atmosferycznych to ja się absolutnie nie spodziewałam. Momentami porywisty wiatr, deszcz a wręcz czasami ulewa, a na dodatek zaledwie 11-12 stopni Celsjusza. Jeszcze w takich warunkach nie było mi dane startować podczas mojej krótkiej triathlonowej przygody. Ale wyjścia nie było, trzeba było wystartować.
Do Przechlewa jechałam z nastawieniem, żeby dobrze się bawić i po prostu dobiec. To, co sobie założyłam na ten sezon, już zrobiłam, więc tylko chciałam "na dobitkę" wystartować w "olimpijce", żeby wnieść coś nowego do mojego triathlonowego menu. I nie żałuję. W końcu to nowe doświadczenia, które pomogą mi zlożyć plan na następny sezon. Na miejsce dotarłam około 15, więc miałam szansę zobaczyć końcówkę zmagań na dystansie 1/2 IM oraz dekorację. Miło było zobaczyć znajome twarze na podium. Widać, że poziom polskiego triathlonu amatorskiego idzie w górę i formy poszczególnych zawodników do końca utrzymywały się na wysokim poziomie. Tak więc zadawałam sobie pytanie: "Czy i ja dorównam formą?". Musiałam czekać na odpowiedź do dnia następnego. Wieczorem koncert Gracjana w okolicach mety, a później tylko relaks.
Niedzielny poranek
|
fot. Bikelife |
Niedzielny poranek przywitał nas bardzo chłodno (nie wiem czy z samego rana nie było nawet poniżej 10 stopni Celsjusza) i deszczowo. Wstałam przed 7, aby wstawić cały sprzęt do strefy zmian. Trochę rozmów z innymi zawodnikami, wspólne pokrzepianie się ze względu na zaistniałą pogodę, odprawa techniczna i powrót do ciepłego domku. Plusem noclegu w odległości 80 metrów od plaży, było to, że mogłam wyjść na start w naprawdę ostatniej chwili. Kilka minut przed startem weszłam do wody, żeby za bardzo się nie wychłodzić, a tu szok - temperatura wody wyższa niż temperatura powietrza (miała około 18 stopnii).
|
(zdj, prywatne) |
Standardowo przed startem rozmowy z innymi zawodnikami w wodzie, aż nie usłyszeliśmy sygnału startu. W końcu ktoś rzucił hasło:
"Ej, chyba wystartowaliśmy". No to płyniemy. Zanim się wydostałam z młynka a towarzystwo się rozgościło po całej szerokości jeziora, minęło parędziesiąt metrów. Jakoś w połowie prostej do nawrotki, mogłam wreszcie płynąć własnym, równym tempem. Po drodze mijałam ludzi w pomarańczowych czepkach, czyli z poprzedniej fali (a myślałam, że moje oczy tylko płatają figle co do kolorów). Wyjście z wody do strefy zmian było dość ciekawe. Właściwie to był podbieg. Górka niepozorna, ale dało się zmęczyć. Do T1 wbiegałam jako czwarta kobieta.
All hell breaks loose
|
(zdj. prywatne) |
|
fot. Bikelife |
Brr... Zimno, więc ubieram długi rękaw. Miałam jeszcze w planie ubrać długie getry, ale po szybkiej analizie tego, że się za bardzo kleję od wody, porzuciłam ten pomysł. Niedługo po wyruszeniu na trasę kolarską
"all hell broke loose". Z nieba lało, jakby ktoś wąż z wodą odkręcił. Do tego wiatr tak zacinał, że miałam wrażenie jakbyś ktoś żyletkami nacinał skórę na nogach. Nawet moje okulary nie dały rady przyjąć takiej ilości wody i wkrótce nic nie widziałam.
Pomimo fatalnych warunków atmosferycznych, kibice zagrzewali nas do walki, przede wszystkim z samym sobą. Wolontariusze -
NIESAMOWICI! Tyle energii, tyle optymizmu, tyle radości w tym co robili. Dobre słowa, jak "smacznego", "powodzenia" czy "dasz radę", tak podnosiły na duchu, że zapominało się o wszelkich niedogodnościach.
|
Kibice zagrzewają do walki (fot. Bikelife) |
Do suchej nitki
Do T2 dotarłam zmarznięta i przemoczona do suchej nitki. Nie czułam stóp, nie czułam dłoni, a największym problemem było założenie butów i zawiązanie sznurówek. Kiedy w końcu odniosłam sukces w boju z moimi skarpetkami i butami, wyruszyłam na trasę biegową. Drę się do mamy, która stała w pobliżu:
"Czy ja jeszcze żyję? Nic nie czuję!"
|
Nic nie czuję! (zdj. prywatne) |
Lekki śmiech innych kibiców, ja uśmiech na twarzy i lecimy dalej. Przecież to tylko 10 km. Byłam druga ze stratą około 2 minut. Strategia była jedna: byle dobiec. W ówczesnym stanie wychłodzenia, zdołałam się rozgrzać po przebiegnięciu około 4 kilometrów. Moja strata do pierwszej zawodniczki się zwiększała, ale za to przewaga nad trzecią nie malała. Po nawrocie na 5. kilometrze miałam około 3 minut zapasu, dzięki czemu wiedziałam, że niezależnie co by się nie działo, byłam w stanie utrzymać drugie miejsce.
|
Z pozdrowieniami dla pana Tomasza (fot. Bikelife) |
Na około trzy kilometry do mety dogoniłam jednego z zawodników, wyprzedziłam na podbiegu, a później "uczepił" się mnie i tak ciągnęłam nas równym tempem do okolicy ok. 500m przed metą (pozdrawiam Pana z nr 249 -
Tomasz Brzuzy, który pewnie nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo mi pomógł trzymać tempo :) ).
Wynik końcowy:
2h:38m:35s - drugie miejsce w generalce wśród amatorów i Mistrzostwo Polski w K25-29. Czasu nie mam do czego porównywać, ponieważ to był mój pierwszy start na dystansie olimpijskim. Pomimo niezbyt sprzyjającej pogody, zawody uważam za świetne. Organizacja zdecydowanie na piątkę, nawet z plusem za wspaniałych wolontariuszy, bo bez nich nie byłoby to samo. Lokalizacja zdecydowanie idealna. Piękne jezioro, świetna trasa kolarska, a biegowa bardzo ciekawa ze względu na zróżnicowaną nawierzchnię i pofałdowanie. Za rok na pewno uwzględnię triathlon w
Przechlewie w swoim kalendarzu, gdyż zawody są naprawdę godne polecenia, a atmosfera tam jest zaiste wyjątkowa.
|
Przechlewo, Jezioro Końskie (fot. Ewelina Nowak) |