piątek, 17 lipca 2015

Na półmetku - relacja z Bydgoszcz Triathlon 12.07.2015

Bydgoszcz - moje miasto rodzinne, tu się urodziłam, tutaj się wychowałam, tutaj stale powracam, gdyż moja rodzina nadal tutaj mieszka. Zawody Bydgoszcz Triathlon miały swój wymiar sentymentalny nie tylko ze względu na moje pochodzenie. W trakcie etapu biegowego podczas zawodów uświadomiłam sobie, że minęło 9 lat, jak ostatni raz biegłam trasą nad Brdą. Kiedyś ta trasa była na porządku dziennym, gdyż biegało się w ramach treningu lub rozgrzewki treningowej do wioślarstwa. Wspomnienia spędzonych lat nad Brdą (lub na Brdzie :) ) powróciły momentalnie. To właśnie tutaj zaliczyłam pierwsze "kąpiele" w rzece wywracając się z łódki, kiedy ona wcale nie była jeszcze taka czysta (pominę szczegóły co w niej pływało). Dodatkowo możliwość spotkania wielu znajomych i ich doping wzmocniło motywację na ustanowienie kolejnej życiówki (choć to jest pojęcie względne, gdyż każda trasa się różni).

Do Bydgoszczy przybyłam w piątek wieczorem, bo już w sobotę z rana w planie były zakupy do mieszkania, które właśnie wykańczam (coś w ramach odstresowania się). Po zakupach spacer po mieście oprowadzając bardzo dobrego kolegę, który zdecydował się przyjechać z Warszawy, aby mi kibicować. Po drodze oczywiście zahaczyliśmy o Łuczniczkę, gdzie znajdowało się Biuro Zawodów, aby odebrać pakiet startowy (a przy okazji mam nową siatkę na zakupy :D hahaha!). O 16 był planowany wspólny przejazd trasy rowerowej, którego absolutnie nie mogłam ominąć. 

Wejście "z klasą"


Muszę przyznać, że takiej frekwencji na objeździe to się nie spodziewałam! Oczywiście trasa zabezpieczona Policją, która jechała na motocyklach. Pełny profesjonalizm! Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to to, że niestety panowie policjanci spowalniali nas i nawet nie było okazji się rozpędzić do 30km/h. Ale jak ja to potrafię, musiałam zrobić swoje własne wejście przedzawodowe. Podczas objazdu, jadąc za jednym z uczestników, trzymałam się zbyt blisko, a przy ciągłym hamowaniu za Policją, nieco za mocno przychamowałam i spektakularnie "przekoziołkowałam" przez swoją kierownicę i przewróciłam się w pierwszych rzędach peletonu. Całe szczęście nikt na mnie nie wjechał dodatkowo. 
Bilans: lekko zdarty łokcieć (na szczęście miałam długi rękaw, który nieco mnie ochronił), bolący nadgarstek i mocno poobijana lewa strona począwszy od biodra w dół. Jedyną opcją było nie myślenie o bólu. Właściwie to bardziej przejmowałam się stanem roweru niż moim i być może ten prawdziwy ból przyszedł po zawodach. Ale przynajmniej mnie ludzie zaczęli rozpoznawać i pytać się czy wszystko w porządku :)


Dzień zawodów


Pogoda zapowiadała się dobra. Faktycznie było duszno, ale znośnie. Na miejscu byłam przed 9:00, żeby wstawić rower i całą resztę ekwipunku. Obeszłam trasę pomiędzy wodą a strefą zmian, aby wiedzieć jak się poruszać, a później pozostał odpoczynek, około 40 minut do startu przewidywałam rozgrzewkę. Muszę przyznać, że obawiałam się jak będzie wyglądała część pływacka zawodów, gdyż odbywał sie on na rzece i pierwszą część płyneliśmy pod prąd. Z drugiej strony czułam się mocna, pomimo kryzysu po Brodnicy. 

950 m przepłynęłam w 15m:42s, czyli kolejna poprawa od Brodnicy (jest dobrze!). Następnie dość długi dobieg do strefy zmian, zrzucenie pianki i hop na rower. Trasa rowerowa relatywnie płaska
(piszę to w porównaniu do Brodnicy), więc pomimo bólu po sobotnim upadku, czułam, że jest dobrze. Jeżeli ktoś narzekał na profil trasy, to polecam spróbować trasę rowerową w Brodnicy, gdzie wzniesienia są naprawdę męczące. Jakoś dziwnym trafem, jeden bidon mojej cudownej mikstury miodowo-cytrynowo-solnej wystarczył na całą trasę i nawet nie sięgnęłam po napoje w strefie odżywczej, a nawet miałam wrażenie opicia. Średnia prędkość 35,07 km/h uważam za dobry wynik i nie mam sobie absolutnie niczego do zarzucenia, bo nie dałam z siebie absolutnie wszystkiego, ponieważ wiedziałam, że musi mi starczyć siły na bieg.

Na trasę biegową wyruszyłam ze stratą około 2 minut do pierwszej kobiety. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, bo trasa biegowa była płaska (nie wliczając wbiegów i zbiegów po schodach na tzw. moście Esperanto). Jeden punkt z napojami na trasie biegowej na ulicy Mostowej w moim przypadku był wystarczający. W końcu było do przebycia tylko (a dla niektórych aż) 10,55km. Startując na 1/4IM w Bydgoszczy przez punkt odżywczy przebiegało się dwa razy, a np. w Brodnicy tylko raz, więc uważam że było to odpowiednie na tym dystansie i organizatorzy to rozłożyli idealnie. Dodatkowo punkty z deszczownią pozwalały się ochłodzić tym, którym dokuczało "przegrzanie" i to nie tylko fizyczne, ale i "mentalne" ;).

Jako, że nie biegam na zawodach z zegarkiem, nie wiedziałam jakie tempo trzymam. Wyznaję zasadę, że to na treningach budujemy sobie formę i tempo, więc na zawodach powinno wychodzić to automatycznie, z tego co organizm sobie "zarejestrował" podczas treningów. Nie mniej jednak nie omieszkałam zasięgnąć wyników w internecie i wyszło, że moja średnia podczas biegu na kilometr wynosiła 4:18. ŻE CO?! W życiu nie miałam takiego tempa biegu, a tu mi sie udało przebiec
10,55km w 45m:21s! Nie mogłam być z siebie bardziej dumna.
Na trasie okazało się, że pierwsza zawodniczka straciła przytomność, co spowodowało, że wysunęłam się na prowadzenie. Nie będę wchodziła w szczegóły, co się zadziało, jaka była przyczyna takiego zwrotu wydarzeń, mam tylko nadzieję, że nic poważnego się nie stało i życzę powrotu do zdrowia. W moim przypadku wiem jedno, że słucham tego co mi organizm mówi.

I choć ustanowiłam swoją nową "życiówkę" (2h:23m:11s), to od kilku dni w internecie (zwłaszcza na Facebook'u) toczy się dość zażarta dyskusja na temat organizacji Bydgoszcz Tritahlon oraz niektórych wydarzeń, które miały miejsce. Próby tłumaczenia, że bufety na trasie biegowej były nieodpowiednio ustawione, czy trasa rowerowa nie była płaska, wydają mi się conajmniej dziwne, bądź śmieszne. Wszyscy uczestnicy mieli taką samą trasę oraz identyczne rozstawienie bufetów. Każdy płaci za swoje błędy popełnione czy to na treningu czy podczas zawodów. Niektóre negatywne opinie na temat organizacji i ustanowionych wyników, mogą sugerować, iż nie miałam prawa do wygranej. 
Odnośnie tych, którzy korzystali ze wsparcia z zewnątrz... no cóż... nie pochwalam, gdyż nigdy nie praktykowałam takich rozwiązań. Staram się być fair wobec innych startujących, ale także przede wszystkim wobec siebie. Trenuję sama, nie mam pomocy znikąd jak jestem po środku treningu rowerowego czy podczas biegu, dlatego też uważam, że podczas zawodów nie powinnam otrzymywać pomocy (wyjątkiem jest np. złapanie "gumy").

Nie mniej jednak, wszystko to utwierdza mnie w przekonaniu, że moje metody treningowe i to bez trenera (!) są właściwe, bo słucham własnego organizmu, a nie tego co inny człowiek mi mówi, że mam robić. Uczę się na moich błędach, a nie na tym co mi ktoś inny podpowie. Jak poszłam raz na trening biegowy w ogromny upał bez wody i męczyłam się przez całą trasę, to była to moja wina i nauczka na przyszłość. Oczywiście takie przypadki to igranie ze zdrowiem, ale hartuje siebie, moją psychikę.

Pamiętaj: Jak masz na kogoś liczyć, to przede wszystkim licz na siebie.