wtorek, 27 września 2016

Szast prast i to sezonie - relacja z Triathlon Przechlewo

Trochę czasu zajęło, ale króciutko napiszę parę słów o ostatnich moich zawodach w sezonie 2016.


Wydaje się, jakby to było parę dni temu jak się emocjonowałam moimi pierwszymi zawodami w tym sezonie w Charzykowym. Byłam pełna nadziei, ale i nerwów na to, co mnie czeka w tym sezonie. Teraz to jakby sen z ubiegłej nocy, bo tu już trzeba podsumowywać zakończony sezon 2016 i planować kolejny. Nawet nie wiem kiedy ten sezon tak szybko minął. Pięć startów w triathlonie i do tego biegi, i zanim się obejrzałam i już po sezonie. I to jakim sezonie! Nie mogłam sobie wyobrazić lepszego - plan wykonany w 100%. Choć głównie w tym roku skupiałam się na startach na dystansie 1/2 Ironman'a, to w Przechlewie na "ćwiartce" nie mogło mnie zabraknąć. To jak wisienka na torcie - zabawa nad pięknym Jeziorem Końskim. A dodatkowo miały się rozegrać również Mistrzostwa Enea Tri Tour - taki ekstra motywator.

Triathlon Przechlewo jak zawsze odbywał się w pierwszy weekend września (3-4). Pamiętając jaką fatalną pogodę zaserwowało nam Przechlewo w roku ubiegłym, w tym liczyłam na nieco lepszą, zwłaszcza że jeszcze parę dni przed pogoda naprawdę dopisywała. I tak było... do soboty wieczora. Jeszcze jadąc w sobotę po południu, było około 27 stopni i słonecznie. Czar prysł około godziny 20, kiedy to po prostu rozpętała się ulewa. Myślę: "oho - będzie powtórka z rozrywki". I tak było do niedzielnego poranka, kiedy to około godziny 7 poszłam do strefy zmian zostawić moje manatki. Na przemian była ulewa i mżawka, ale generalnie nie przestawało padać. Od razu znacznie chłodniej niż w poprzednie dni. Co tu dużo opowiadać: Przechlewo nie lubi jak startuję w słońcu :D
Nie mniej jednak, to była tylko 1/4 IM, więc tragedii nie mogło być.

Godzina 0 się zbliżała. Niby się denerwuję, ale to takie pozytywne zdenerwowanie, bo w głowie już siedziała myśl, że to ostatnie zawody, że musi być dobra zabawa. Chciałam, żeby zakończyło się dobrze, przede wszystkim, aby nic się nie stało. Po krótkiej rozgrzewce biegowo-rozciągającej, wróciłam do domku, gdzie ubrałam się w piankę i w klapkach zeszłam po schodach na dół do strefy startowej. Wchodzę do wody - temperatura nie najgorsza, więc pozostało tylko czekanie na dźwięk startu, Ustawiłam się po skrajnie prawej stronie, zaraz za grupką dziewczyn, które "na moje oko były zawodniczkami PRO i muszę przyznać, że to było dobre rozwiązanie. Definitywnie ominęłam tłok, który się zrobił po środku stawki, a tak to mogłam spokojnie "wejść na swoje obroty". Generalnie płynęło mi się dobrze, nawet bardzo dobrze. Zdecydowanie najlepiej w całym sezonie. Czułam płynność i dynamikę, której przez cały sezon mi brakowało na etapie pływackim. Wybiegam z wody jako 5. kobieta (żadna nowość), a przede mną górka do podbiegnięcia, aby dostać się do strefy zmian. Małe zasapanie, ale dobiegłam. Po raz pierwszy się zaplątałam w piance, nie mogłam jej zdjąć. Nerwy? Być może, bo wiedziałam, że mnie gonią. W taki właśnie sposób wyprzedziła mnie Martyna Chlebosz, która zdecydowanie szybciej się uporała ze zmianą niż ja.


Ruszam na trasę rowerową i zaczynam cisnąć, bo trzeba było się nieco rozgrzać w tych chłodnych klimatach w Przechlewie. Chwilę po tym, znowu wskakuje na piąte miejsce. Przede mną tylko dziewczyny z elity. Pierwsze okrążenie poszło całkiem nieźle, trzymałam dobre tempo, ale już na drugim okrążeniu zgubiłam gdzieś skupienie. Przy końcówce etapu rowerowego czułam oddech dziewczyny za sobą. Z tego co mi opowiadano po zawodach, to dziewczyny za mną jechały mniej więcej w bliskiej odległości od siebie, więc miały zdecydowanie większą motywację ode mnie, gdyż jechałam totalnie w pojedynkę. Ostatnie parę mocniejszych depnięć na pedały i utrzymuję 5. miejsce w drugiej strefie zmian.

Wybiegam na trasę biegową i czuję, że jest moc. Biegło się dobrze, luźno i w rytmie do jakiegoś 3 kilometra, kiedy to złapała mnie kolka w lewy bok. Próbowałam różnych technik pozbycia się jej - głębokie oddechy, skłony na boki (o ile to w biegu można było je wykonać) i nic nie pomagało. W zamian za to na około 4 kilometry do końca, kolka złapała mnie po obu stronach. Takiego grymasu na twarzy to ja chyba nigdy na zawodach nie miałam. Biegłam na wpół zgięta, bo ból był nie do wytrzymania. Jedyna myśl była taka: "skoro potrafiłam ukończyć trzy "połówki" w tym roku, to nie mogę się poddać na dystansie o połowę krótszym". Tak to się nie mogło skończyć.


Dobiegam z  czasem 2 godzin 24 minut i 37 sekund po sporej męczarni z kolką. Średnia biegu na kilometr to 4min:27sek. Ciekawe jak by wyszło, gdyby nie ta kolka. No ale nie ma co rozmyślać. Było jak było. Zawody mimo wszystko uważam za bardzo udane. Na dodatek miałam zaszczyt startować z naszą jedyną triathlonową reprezentantką na IO w Rio Agnieszką Jerzyk. Ta kobieta jest nie do zatrzymania, więc miło było chociaż przez ułamek sekundy minąć się z nią na trasie.
Kibice i wolontariusze w Przechlewie jak zawsze nie zawiedli. Uśmiech sam się pojawiał na twarzy, jak się widziało od nich tak pozytywną energię i tu ogromne brawa i podziękowania dla nich. Po prostu nie można było nie dać z siebie wszystkiego.


Triathlon Przechlewo na pewno będzie wpisany w mój kalendarz w następnym sezonie, bo pomimo pogody, która drugi rok z rzędu zawiodła to ciepło i atmosfera tych zawodów rekompensuje wszystkie niedogodności.

Do zobaczenia za rok.