Nigdy nie uważałam się za eksperta od biegania i
zawsze twierdziłam że bieganie jest moją piętą Achillesową i sprawia mi
największe problemy. Od najmłodszych lat nie mogłam przekonać się do treningów
stricte biegowych ponieważ bardzo mnie męczyły. Na słowa "długi trening
biegowy" od razu robiłam się chora. ;-) Niestety przez unikanie tej
dyscypliny sportowej zaczęły pojawiać się braki techniczne. Nastawienie to
musiało się zmienić zwłaszcza kiedy postanowiłam spróbować sił w triathlonie –
nie dość, że najmniej lubiana część całej triathlonowej układanki, to jeszcze
na końcu.
Na początku przygody z triathlonem nie przykładałam za
dużej uwagi do tego, co nosiłam na nogach, podczas biegu. Miałam stare buty
treningowe (pamiętające czasy wioślarstwa), więc myślałam, że to wystarczy. Nie czułam
potrzeby inwestowania w obuwie za setki złotych, po to, żeby pobiegać w nich
parę miesięcy i raz na zawodach. Niestety nic bardziej mylnego. Miłość do
triathlonu kwitła, treningów było coraz więcej, no i w końcu doigrałam się
kontuzji kolan. Na początku myślałam, że to normalne, gdyż już od najmłodszych
lat wioślarskich miałam problemy z kolanami, więc zaciskałam zęby i trenowałam
dalej. Z czasem ból stał się na tyle nie do zniesienia, że postanowiłam iść do
ortopedy sportowego. Ten zalecił mi zastrzyki w kolana i rehabilitacje.
Ciekawe, że nikt z nas, ani ja ani lekarz, nie pomyślał, że to może być z
powodu złego obuwia.
Podążając tym tropem zaczęłam szukać w internecie, jakiego
obuwia używają inni i stwierdziłam, że w takich butach jakie mam obecnie to
daleko nie dobiegnę. Nie chcąc za bardzo szaleć i inwestować od razu w buty po
400 - 500 złotych, postanowiłam poszukać czegoś w dobrej jakości, za rozsądną cenę
i cieszącego się dobrymi opiniami.
Pierwszy start w Jomach pdczas VTV, Nieporęt 2014 |
Tak trafiłam na Jomę Marathon R4000. Joma - brzmi
tanio? Owszem, zapłaciłam za nie około 100 złotych, ale czy to oznacza że są złe
i od razu należy je skreślić z listy? Tutaj mogę polemizować z tymi, co tak
uważają. Choć na początku byłam dość sceptycznie do nich nastawiona to po
pierwszym biegu zmieniło się całkowicie. Miałam wrażenie jakbym wcale nie miała
butów na stopach. Były bardzo lekkie (producent podaje wagę 205 g), giętkie,
ale z dobrą amortyzacją, co pozwoliło mi na używanie ich zarówno na zawodach,
jak i podczas treningów.
Według mnie nie marnuje się w nich dużo energii, a
wręcz można powiedzieć, że są one bardzo dynamiczne. Idealnie sprawdzają się
zarówno na biegi krótko i długodystansowe. Z mojej perspektywy, amatora, spisały
się idealnie. Niewielkie problemy pojawiają się jedynie przy mokrej nawierzchni,
zwłaszcza np. na pasach dla pieszych, gdzie przyczepność podeszwy do podłoża
zostaje nieco zachwiana. Myślę jednak, że przy takim tempie jakie mam ja (ok.
5:00-4:30/km) nie stanowi to dużego utrudnienia. Dodatkową zaletą tych butów
jest również to, że są wąskie, co przy moich stopach jest niebywałym
plusem.
Jako, że buty zaleca się wymieniać co jakieś 800 - 900km
(choć myślę, że jest to nieco zniżona ilość kilometrów), to postanowiłam
poszukać czegoś innego, spróbować innych marek. Tym razem wybrałam Asics Gel Zaraca
2 – kolejne buty, na które nie wydałam „milionów”, ponieważ udało mi się je
kupić za niespełna
120 złotych na promocji w sklepie internetowym Sport Guru. Stwierdziłam, że skoro szukam butów i nie jestem
specem od odpowiedniego doboru obuwia, to nawet jak nie będą pasowały taka cena
nie "zaboli" mojego portfela jak modele warte 300 czy 400 złotych
(tak tak, wiem, według opinii niektórych powinnam się udać do profesjonalnego
sklepu biegowego). Uważam, że marka Asics mówi sama za siebie, ponieważ zwycięża
ona z innymi markami w statystykach sprzętowych podczas Ironman Kona.
Asics Zaraca 2 podczas Triathlon Borówno-Bydgoszcz 2015 |
Przy zakupie kolejnej pary byłam nastawiona pozytywnie
i się nie zawiodłam. Buty, które według producenta są przeznaczone do stopy
naturalnej lub lekko supinującej, mogłyby się wydawać, że będą twarde. Ku
mojemu zdziwieniu było zupełnie na odwrót. Są miękkie, posiadają jednocześnie
dobrą amortyzację i relatywnie małą wagę (ok. 210 g rozmiar 42 damski) co daje
wrażenie lekkości i sprężystości. Drop 10mm lekko wymusza bieganie z palców, co
zdecydowanie działa na korzyść takich laików biegowych jak ja. W Asics Gel Zaraca
2 nie ma na pewno problemu z przyczepnością do mokrego podłoża, tak jak to było
w Jomach, a dodatkowo dobrze spisują się zarówno na twardych nawierzchniach,
jak i szutrowych. Przebiegałam w nich wszystkie zawody w sezonie 2015 oraz
mnóstwo treningów i nie mam do nich jakichkolwiek zastrzeżeń. Doskonale
dopasowują się do stopy, a w warunkach deszczowych nie przemakają.
W tym roku również zdecydowałam się pozostać przy
marce Asics i postanowiłam zaopatrzyć się w nowszy model Zaraca 3, czyli tak
naprawdę odświeżoną „Dwójkę”. Nie przebiegłam w nich jeszcze dużo kilometrów,
ale jak na razie nie mogę na nie narzekać. Myślę, że jest to kwestia rozchodzenia/rozbiegania,
trochę otarć na początku, a potem powinno być ok. Podobnie jak w poprzedniej
wersji, model ten waży 210 gram i posiada wkładki żelowe, zastosowane w
newralgicznych miejscach (podeszwa środkowa), tak, aby zapewnić optymalną
amortyzację.
Asics Zaraca 3 ze sznurówkami elastycznymi firmy Zone3. |
Być może mój wybór obuwia nie jest na tyle
wysublimowany na kanony triathlonowe, gdzie górują najdroższe możliwe sprzęty i
akcesoria, ale zawsze wychodziłam z założenia, że pianka triathlonowa sama nie
popłynie, rower sam nie pojedzie, a buty same nie pobiegną. Owszem, ma to nam
pomagać osiągać jak najlepsze wyniki, ale czy ma się równać ze ogromnymi
wydatkami? Moja odpowiedź brzmi: Nie. Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak
tylko płynąć, jechać, biec i jak najszybciej dotrzeć do mety. :)