sobota, 28 maja 2016

Bieganie - czyli każda osoba to inna stopa

Nigdy nie uważałam się za eksperta od biegania i zawsze twierdziłam że bieganie jest moją piętą Achillesową i sprawia mi największe problemy. Od najmłodszych lat nie mogłam przekonać się do treningów stricte biegowych ponieważ bardzo mnie męczyły. Na słowa "długi trening biegowy" od razu robiłam się chora. ;-) Niestety przez unikanie tej dyscypliny sportowej zaczęły pojawiać się braki techniczne. Nastawienie to musiało się zmienić zwłaszcza kiedy postanowiłam spróbować sił w triathlonie – nie dość, że najmniej lubiana część całej triathlonowej układanki, to jeszcze na końcu.

Na początku przygody z triathlonem nie przykładałam za dużej uwagi do tego, co nosiłam na nogach, podczas biegu. Miałam stare buty treningowe (pamiętające czasy wioślarstwa), więc myślałam, że to wystarczy. Nie czułam potrzeby inwestowania w obuwie za setki złotych, po to, żeby pobiegać w nich parę miesięcy i raz na zawodach. Niestety nic bardziej mylnego. Miłość do triathlonu kwitła, treningów było coraz więcej, no i w końcu doigrałam się kontuzji kolan. Na początku myślałam, że to normalne, gdyż już od najmłodszych lat wioślarskich miałam problemy z kolanami, więc zaciskałam zęby i trenowałam dalej. Z czasem ból stał się na tyle nie do zniesienia, że postanowiłam iść do ortopedy sportowego. Ten zalecił mi zastrzyki w kolana i rehabilitacje. Ciekawe, że nikt z nas, ani ja ani lekarz, nie pomyślał, że to może być z powodu złego obuwia.
Podążając tym tropem zaczęłam szukać w internecie, jakiego obuwia używają inni i stwierdziłam, że w takich butach jakie mam obecnie to daleko nie dobiegnę. Nie chcąc za bardzo szaleć i inwestować od razu w buty po 400 - 500 złotych, postanowiłam poszukać czegoś w dobrej jakości, za rozsądną cenę i cieszącego się dobrymi opiniami. 

Pierwszy start w Jomach pdczas VTV,
Nieporęt 2014
Tak trafiłam na Jomę Marathon R4000. Joma - brzmi tanio? Owszem, zapłaciłam za nie około 100 złotych, ale czy to oznacza że są złe i od razu należy je skreślić z listy? Tutaj mogę polemizować z tymi, co tak uważają. Choć na początku byłam dość sceptycznie do nich nastawiona to po pierwszym biegu zmieniło się całkowicie. Miałam wrażenie jakbym wcale nie miała butów na stopach. Były bardzo lekkie (producent podaje wagę 205 g), giętkie, ale z dobrą amortyzacją, co pozwoliło mi na używanie ich zarówno na zawodach, jak i podczas treningów.
Według mnie nie marnuje się w nich dużo energii, a wręcz można powiedzieć, że są one bardzo dynamiczne. Idealnie sprawdzają się zarówno na biegi krótko i długodystansowe. Z mojej perspektywy, amatora, spisały się idealnie. Niewielkie problemy pojawiają się jedynie przy mokrej nawierzchni, zwłaszcza np. na pasach dla pieszych, gdzie przyczepność podeszwy do podłoża zostaje nieco zachwiana. Myślę jednak, że przy takim tempie jakie mam ja (ok. 5:00-4:30/km) nie stanowi to dużego utrudnienia. Dodatkową zaletą tych butów jest również to, że są wąskie, co przy moich stopach jest niebywałym plusem. 


Jako, że buty zaleca się wymieniać co jakieś 800 - 900km (choć myślę, że jest to nieco zniżona ilość kilometrów), to postanowiłam poszukać czegoś innego, spróbować innych marek. Tym razem wybrałam Asics Gel Zaraca 2 – kolejne buty, na które nie wydałam „milionów”, ponieważ udało mi się je kupić za niespełna
Asics Zaraca 2 podczas Triathlon Borówno-Bydgoszcz 2015
120 złotych na promocji w sklepie internetowym Sport Guru
Stwierdziłam, że skoro szukam butów i nie jestem specem od odpowiedniego doboru obuwia, to nawet jak nie będą pasowały taka cena nie "zaboli" mojego portfela jak modele warte 300 czy 400 złotych (tak tak, wiem, według opinii niektórych powinnam się udać do profesjonalnego sklepu biegowego). Uważam, że marka Asics mówi sama za siebie, ponieważ zwycięża ona z innymi markami w statystykach sprzętowych podczas Ironman Kona.

Przy zakupie kolejnej pary byłam nastawiona pozytywnie i się nie zawiodłam. Buty, które według producenta są przeznaczone do stopy naturalnej lub lekko supinującej, mogłyby się wydawać, że będą twarde. Ku mojemu zdziwieniu było zupełnie na odwrót. Są miękkie, posiadają jednocześnie dobrą amortyzację i relatywnie małą wagę (ok. 210 g rozmiar 42 damski) co daje wrażenie lekkości i sprężystości. Drop 10mm lekko wymusza bieganie z palców, co zdecydowanie działa na korzyść takich laików biegowych jak ja. W Asics Gel Zaraca 2 nie ma na pewno problemu z przyczepnością do mokrego podłoża, tak jak to było w Jomach, a dodatkowo dobrze spisują się zarówno na twardych nawierzchniach, jak i szutrowych. Przebiegałam w nich wszystkie zawody w sezonie 2015 oraz mnóstwo treningów i nie mam do nich jakichkolwiek zastrzeżeń. Doskonale dopasowują się do stopy, a w warunkach deszczowych nie przemakają. 

W tym roku również zdecydowałam się pozostać przy marce Asics i postanowiłam zaopatrzyć się w nowszy model Zaraca 3, czyli tak naprawdę odświeżoną „Dwójkę”. Nie przebiegłam w nich jeszcze dużo kilometrów, ale jak na razie nie mogę na nie narzekać. Myślę, że jest to kwestia rozchodzenia/rozbiegania, trochę otarć na początku, a potem powinno być ok. Podobnie jak w poprzedniej wersji, model ten waży 210 gram i posiada wkładki żelowe, zastosowane w newralgicznych miejscach (podeszwa środkowa), tak, aby zapewnić optymalną amortyzację.
Asics Zaraca 3 ze sznurówkami elastycznymi firmy Zone3.



Być może mój wybór obuwia nie jest na tyle wysublimowany na kanony triathlonowe, gdzie górują najdroższe możliwe sprzęty i akcesoria, ale zawsze wychodziłam z założenia, że pianka triathlonowa sama nie popłynie, rower sam nie pojedzie, a buty same nie pobiegną. Owszem, ma to nam pomagać osiągać jak najlepsze wyniki, ale czy ma się równać ze ogromnymi wydatkami? Moja odpowiedź brzmi: Nie. Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak tylko płynąć, jechać, biec i jak najszybciej dotrzeć do mety. :)