środa, 31 sierpnia 2016

Do trzech razy sztuka - relacja z Triathlon Bydgoszcz Borówno

Triathlon Polska Bydgoszcz Borówno to zawody, w których startowałam trzeci rok z rzędu. Już kiedyś wspominałam, że darzę rejon kujawsko-pomorski szczególną sympatią, a z tymi zawodami mam bardzo dobre wspomnienia. W tym roku były one jeszcze dodatkowo ważne. To właśnie podczas Triathlon Bydgoszcz Borówno po raz trzeci w tym sezonie miałam się zmierzyć z dystansem 1/2 Ironman'a. Jeszcze w trakcie układania planów startowych na ten rok, moim głównym celem było złamanie 5 godzin właśnie na tym dystansie. Jako, że w dwóch poprzednich startach w Charzykowym i Poznaniu się nie udało, to była dla mnie ostatnia szansa. Dwa razy udowodniłam, przede wszystkim sobie, że jestem w równej formie uzyskując czas 5 godzin i 2 minut. Nie to, żebym nie była zadowolona z wyników, które w tym roku już osiągnęłam, ale... No właśnie to "ale". Pomimo ogólnej satysfakcji, brakowało tej "czwórki" z przodu do całkowitego spełnienia. Tak więc moje nastawienie było jedno - zegar nie może wskazać na linii mety 5 godzin. 

Cały sezon budowałam formę tak, żeby starczyło na wszystkie starty. Zmiany stanowiska, nowe obowiązki w pracy i długie godziny siedzenia w biurze nie ułatwiały mi życia, ale trzeba było włączyć dwa osobne tryby myślenia: praca i sport. Nie było łatwo, ale takie jest właśnie życie sportowca - amatora, który ma pracę absolutnie niezwiązaną ze sportem. Jak widać, można to jednak łączyć z powodzeniem. Wystarczy dobra organizacja dnia i wszystko się da się osiągnąć, choć zmęczenie nieraz dokucza. Do Bydgoszczy przyjeżdżałam z pozytywnym nastawieniem, pomimo moich standardowych przemyśleń typu: "czuję, że nie mam formy", "ja nie dam rady" i "to na pewno się nie uda". To tak w ramach automotywacji do działania :)
W sobotę odebrałam pakiet startowy, przejechałam trasę rowerowa, oraz zostawiłam niezbędne rzeczy w strefach zmian. Później szybko do domu, bo przecież nasza jedyna reprezentantka w triathlonie - Agnieszka Jerzyk, miała swój start na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro. Tego po prostu nie można było ominąć. To tak w ramach rozgrzewki przed własnym startem w niedziele.

Niedzielny poranek - wszystkie znaki na niebie zapowiadały, że prognoza pogody na ten dzień się jednak sprawdzi, czyli deszcz. Jedynym plusem było to, że nie było dokładnej powtórki z Przechlewa z 2015 roku, kiedy to nie dość, że lał deszcz, to było około 10 stopni Celsjusza. W Borównie była momentami ulewa, ale za to około 21 stopni. Z dwojga złego, wolałam taką pogodę niż "patelnię".
Pobudka 7:30. Może nie jem jak Anita Włodarczyk 6 jajek na śniadanie przed rzutem młotem na rekord świata i złoty medal olimpijski, ale jajecznica musi być. A może tak spróbować następnym razem zjeść jajecznicę z 5-6 jajek to może osiągnę lepsze wyniki? ;)
Ostatnie dopakowanie plecaka, przygotowanie napojów i śmigamy do Borówna, gdzie był start. Na miejsce docieram na około 1,5 godziny przed startem. Tym razem ze zbliżającą się godziną startu byłam coraz spokojniejsza, coraz bardziej pewna tego, że będzie dobrze. W końcu musi być dobrze, bo nie po to tak ciężko trenowałam. Na jakieś 30 minut przed startem było słychać pogłoski, że w pobliskiej wiosce już leje i nie minęło kilka minut a rozpętała się ulewa i u nas. W sumie to nam było wszystko jedno, bo i tak wchodziliśmy zaraz do wody, ale wizja jazdy w deszczu na rowerze już nie była tak optymistyczna.

Wybiła godzina 11. Ja prawie po skrajnej lewej stronie, liczyłam na ominięcie "pralki", która miała zaraz się stworzyć przez grupę zawodników stojących po środku linii brzegowej plaży (Sylwek, dzięki za poradę, było to naprawdę cenne). Płynęłam nieco szerszym łukiem, ale za to ominęłam największe pole bitwy wodnej i szybko wpadłam w swój rytm, przez co nie musiałam tracić dodatkowych sił. Po pierwszym okrążeniu etapu pływackiego nie usłyszałam niczego, czego bym się nie spodziewała: "Jesteś szósta." A jakże miało być inaczej? Nie wiem co się stało po drodze, ale kończąc pływanie byłam trzecią kobietą z sześcioma minutami straty do pierwszej. Owszem, nie takie cuda się dokonywałam odrabiając straty, ale tym razem byłam pewna, że będzie ciężko. Bardzo ciężko. Jednak ta myśl napędzała mnie, co zbliżało mnie do upragnionego czasu. Deszcz padał, kilometry leciały, a ja po malutku zmniejszałam stratę, aż w końcu na zjeździe do drugiej strefy zmian wynosiła niecałą minutę. To było za mało, aby zawalczyć na biegu, ponieważ nie jestem dobra na tym etapie.

Rozpoczynam bieg i już nie słyszę ile mam straty, ale pytanie czy dobrze się czuję. A jak miałam się czuć? Oczywiście, że dobrze. Zawsze jest dobrze, a przynajmniej tak myślę. Po paru minutach słyszę głośne "klap, klap, klap, klap..." za sobą. Myślę, że ktoś nieźle tupta, a za chwilę patrzę, a tu dziewczyna, którą goniłam na rowerze. Ot, tego się nie spodziewałam, musiałam ją wyprzedzić w strefie zmian. No i uciekła niczym zwierzyna leśna przed ludźmi i została świadomość: "o ile nic się nie stanie, będę druga". Biegło się dobrze, bardzo dobrze. Drugie okrążenie biegłam z dwoma panami, którzy dopiero co rozpoczynali etap biegowy i pomagaliśmy sobie wzajemnie utrzymywać równe tempo. Ba, nawet wyliczyliśmy w jakim tempie muszę biec, żeby zejść poniżej 5 godzin.
Dzięki nim nie myślałam o zmęczeniu, a kilometry zlatywały zdecydowanie szybciej. Właśnie dzięki temu nie miałam kryzysu. Kondycja "na piątkę", właśnie taka o jaką mi chodziło. Jedyne na co mogłam narzekać to to, że rozpoczynając ostatnią pętlę zaczęły boleć mnie biodra, ale i to udało się jakoś przezwyciężyć. Ostatnie okrążenie biegłam z jedną dziewczyną ze sztafety, tak więc i te ostatnie 7 kilometrów biegu upłynęło bardzo szybko.


Wbiegam na ostatnią prostą do mety, zakręt pomiędzy barierkami i już widzę.... 4 godziny 55 minut i 42 sekundy! Udało się! Jestem przeszczęśliwa. Nie ma nawet słów, które mogłyby opisać stan mojej euforii. Chcę przytulić się do tego zegara, który wyświetla czas. Plan, mój własny plan został wykonany w 100%. Bez klubu, bez trenera.


Wiem jedno - jeśli uwierzysz, wszystko jest możliwe. Godziny treningów w pojedynkę, litry wylanych potów, dni załamań, bo nie szło tak jak myślałam. To wszystko było częścią planu, który pozwolił mi osiągnąć założony cel na rok 2016. Kiedy ubiegłej jesieni mówiłam rodzicom, że chcę wystartować trzy razy na "połówce" i złamać pięć godzin, to chyba nie do końca wierzyli, że to możliwe. I choć studzili moje zapały, a ja wiedziałam, że nie odpuszczę.

Zawody Triathlon Bydgoszcz Borówno jak zawsze oceniam na "piątkę", przede wszystkim za organizację i atmosferę. I choć są one niedoceniane przez środowisko triathlonowe, to ja zawsze będę je miała w swoim kalendarzu startowym. Teraz pozostaje jeszcze start w Przechlewie na "ćwiartce" na dobitkę i później zasłużony odpoczynek. Sezon powoli dobiega końca, ja już snuję plany i marzenia na kolejny sezon. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i czuję, że na czasie 4 godzin i 55 minut nie poprzestanę. Wiem też, że zrobienie trzech 1/2 Ironman'a to część mojego długoterminowego planu, który mam nadzieję, że się niedługo ziści. Jak na razie jeszcze przede mną Triathlon Przechlewo, a resztą zajmę się w po prostu później.