poniedziałek, 18 lipca 2016

Na swoim podwórku - relacja z Bydgoszcz Triathlon 2016


Bydgoszcz Triathlon już jako ubiegłoroczny debiutant, bardzo wysoko postawił poprzeczkę w kwestii organizacji. Choć moja kariera triathlonowa nie jest długa i nie miałam przyjemności startować w wielu miejscach, to wydaje się, że niczym nie odbiega od imprez najwyższej rangi. W porównaniu do ubiegłego roku wydawać się mogło, że lepiej już być nie może, a jednak. Organizatorzy zdecydowanie nastawiają się na "dopieszczanie" zawodników, co udowodnili również i w tym roku. W porównaniu do ubiegłego roku, zawody zostały rozegrane w dwa dni: 1/8IM w sobotę, a w niedziele 1/4IM. Z perspektywy zawodnika jest to super rozwiązanie, gdyż ogranicza możliwość draftingu (choć nie zupełnie wyeliminowało), ale dla pozostałych użytkowników bydgoskich dróg (patrz: kierowców) - niekoniecznie. Wiadomo, hejt w stosunku do ludzi aktywnych fizycznie, zwłaszcza tych startujących na drogach publicznych, znajdzie się zawsze. Wystarczy poczytać w Internecie niektóre komentarze, ale w sumie po co się denerwować :) 

Dwa dni rywalizacji podczas Bydgoszcz Triathlon to idealny sposób na "rozładowanie" strefy zmian. W ubiegłym roku nie było źle, ale w związku z licznymi przebudowaniami w okolicach Ronda Toruńskiego, a przez to zablokowaniem parkingów przy Hali Łuczniczki, cała strefa zmian została
Tegoroczna strefa zmian.
przeniesiona "indoor's", czyli na płytę hali sportowej. Pierwszy raz w życiu się z czymś takim spotkałam - strefa zmian w pomieszczeniu klimatyzowanym. W związku z tym, strefa zdejmowania pianek została wyznaczona jeszcze przed budynkiem, aby nie zalać parkietu. W pierwszym momencie jak przeczytałam o takim rozwiązaniu podczas zawodów, wydawało mi się to nieco skomplikowane. Na szczęście się tylko wydawało. W rezultacie tranzycja z pływania do części rowerowej poszła naprawdę sprawnie. Jedyną rzeczą, do której się mogę przyczepić to to, że było mało miejsca pomiędzy rzędami. Miałam przypadek, że chciałam wybiegać z rowerem ze strefy zmian, a Pan, który był wolniejszy, po prostu mnie przyblokował. Nic wielkiego się nie stało, ale takich sytuacji jak moja na pewno było więcej (zwłaszcza u tych, którzy mieli swoje stanowiska w środku strefy zmian). Zdecydowanie lepiej mieli Ci, którzy byli ulokowani w skrajnych miejscach, jak np. pierwszy rząd. Myślę, że jest to coś, and czym organizatorzy mogą popracować następnym razem.

A wracając do samego przebiegu zawodów...
Start na 1/4 IM odbył się w niedzielę. Blisko 1000 zawodników, którzy byli zapisani na ten dystans, zostali podzieleni na sześć fal startowych, aby bezpiecznie przeprowadzić zawody. Inną kwestią jest to, że rzeka Brda, na której została przeprowadzona część pływacka, nie pomieściłaby takiej ilości ludzi na raz. Nawet przy 200 zawodnikach w pierwszej fali był niezły "kocioł".

Start, godzina 10:00 - moja fala. 

Wyjście z wody
Ustawiłam się mniej więcej po środku "toru", ale bardziej z przodu. Nie wiem czy to była dobra decyzja, ale tyle razy co zostałam podtopiona, to chyba w całej mojej karierze triathlonowej nie doświadczyłam. No i do tego kopniak w twarz, aż mi gogle z oczu spadły. Jak już słynna "pralka" się uspokoiła, a towarzystwo rozpłynęło się po całej szerokości Brdy, można było zacząć płynąć swoim tempem. Druga część etapu pływackiego była zdecydowanie lepsza w moim wykonaniu. I to nie ze względu na to, że płynęłam z prądem, ale dlatego, że mogłam się w końcu "wyciągnąć" Z wody wybiegłam druga (żadna niespodzianka, choć myślałam, że jest gorzej). W miarę sprawna zmiana na rower i jadę.

Na początek - podjazd pod Aleje Jana Pawła II. Jeszcze przed zawodami słyszałam, jak jeden z zawodników ubolewał nad trudnością tejże górki. Z mojej perspektywy to po prostu urozmaicenie trasy kolarskiej. Co więcej, zaczynam się utwierdzać w tym, że lubię podjazdy, pomimo że do najlżejszych nie należę. A kiedy widzę, że mogę jechać na równi z mężczyznami, to tym bardziej sprawia mi to satysfakcję. :) Od początku czułam moc na rowerze. Długie godziny spędzone na trenażerze w zimę zaczęły procentować. Cel był jeden - maksymalnie zmniejszyć dystans do pierwszej zawodniczki. Kończąc pierwsze okrążenie moja średnia prędkość wynosiła około 37km/h. Już prawie zawracam na drugą pętle, a tu... Zaraz, zaraz. Co ja widzę? Prowadząca kobieta na wyciągnięcie ręki. Tego to ja się nie spodziewałam, prędzej gonienia podczas biegu. Po raz kolejny podjazd pod Al. JP II i prowadzę. Tempo jeszcze utrzymywałam do około 33. kilometra. Później nieco zluzowałam, aby zachować więcej sił na etap biegowy. W ten sposób moja średnia wyniosła 36,34km/h, a dystans 45 kilometrów pokonałam w czasie 1 godziny 14 minut i 18 sekund.

Mój pilot i ja :)
Etap biegowy - ze strefy zmian wybiegam po 2 minutach i 19 sekundach. Widzę grupę ludzi usytuowaną na belce oddzielającą strefę zmian od trasy biegowej i słyszę: "Czy to jest pierwsza dziewczyna? Hmm.. Chyba tak". Za chwilę patrzę, a to był mój pilot (którego bardzo serdecznie pozdrawiam). Nie mogłam trafić na lepszego człowieka, z którym mogłam przebiec trasę. Choć nie musiał pilnować trasy, to miło było z kimś porozmawiać w trakcie biegu. A na dodatek motywował ludzi na trasie do kibicowania. Kolejną rzeczą, która została poprawiona w stosunku do ubiegłego roku to zwiększona ilość bufetów na trasie biegowej (było ich aż trzy). Także gratulacje dla organizatorów - w tym aspekcie nie można było narzekać.

Po pierwszych 5 kilometrach wiedziałam, że po etapie rowerowym miałam około 40 sekund straty do kobiety, która startowała w drugiej fali (Ewa - jesteś nie do zatrzymania na rowerze). Paniki z mojej strony nie było, ponieważ wiedziałam, że miałam spory zapas sił. Tak naprawdę, nie chciałam iść "na calaka". Myśl, że następne zawody mam za dwa tygodnie i to na dwa razy dłuższym dystansie, hamowała moją wewnętrzną chęć zwiększenia tempa. Znając swoją konkurencje oraz kalkulując czasy, stwierdziłam, że utrzymanie równego tempa powinno wystarczyć, aby wygrać.

Wpadam na metę - mój czas 2:25:49. Jestem zadowolona, bo nie kosztowało mnie to aż tyle sił. Teraz tylko czekałam, czy moje kalkulacje się sprawdzą (w końcu konkurencja nie śpi, a dziewczyny są mocne). Zanim jednak doczekałam się kolejnej zawodniczki na mecie, zostałam zatrzymana i przepytana przez kilku reporterów. Takiego zainteresowania moją osobą jeszcze nigdy nie doświadczyłam, ale było to niezmiernie miłe. Koniec końców, mój czas okazał się najlepszy wśród kobiet. Na drugim miejscu uplasowała się Ewa Urbańska z czasem 2:27:36, a trzecia była Magdalena Lenz (2:28:58). Wśród panów tryumfował Sylwester Swat, pokonując dystans w czasie 1:59:26, wyprzedzając Marcina Koniecznego (2:02:05) i Bartłomieja Pawełczaka (2:02:33).
Zwycięzcy kategorii OPEN na 1/4IM

Podsumowując: mój czas jest zadowalający. Z tego, co się dowiedziałam, to trasa etapu biegowego była o 1,5km dłuższa niż w ubiegłym roku (tym razem była ona poprawnie wymierzona). W związku z tym, wychodzi na to, że jestem mocniejsza niż w roku ubiegłym. Co więcej, cieszy mnie, że obroniłam miejsce uzyskane w poprzednim roku i tym samym podkreśliłam moją pozycję wśród amatorów triathlonu.

A już za niedługo Challenge Poznań i walka na dystansie 1/2 IM.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz